piątek, 30 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 24

Day 24 - Opinia o genofagium
Moje zdanie na temat genofagium, hmm ... . Ciężko tutaj stanąć, po któreś stronie konfliktu, gdyż jakby nie było każda ze stron na swoje racje, które mniej więcej się równoważą. Gdyby nie było potrzeby, zapewne by go w ogóle nie stworzono, ale czy na pewno było to jedyne rozwiązanie?
Osobiście jestem za genofagium w tamtym okresie, kiedy go stworzono. Krogan inaczej nie dało się kontrolować, byli żądnymi krwi barbarzyńcami, którzy zniszczyli by zapewne całą znaną nam galaktykę, po czym wykończyli by siebie nawzajem na długo przed przybyciem Żniwiarzy. Teraz jednak, kiedy rasa "dorosła", dostrzegła coś, nauczyła się wiele na swoich błędach, a przywódcy stali się czymś więcej niż maszynkami do zabijania, uważam, że wyleczenie genofagium jest jak najbardziej na miejscu. Zasłużyli na drugą szansę. Chciałbym kiedyś zobaczyć Tuchankę taką jaka była kiedyś - bujnie porośnięta lasami. 
Genofagium - zło konieczne

czwartek, 29 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 23

Day 23 - Najsmutniejszy moment w grze
Gra ta ma to do siebie, że staje się coraz smutniejsza, a decyzje stają się bardziej znaczące, przez co możemy wiele stracić, jeżeli wybierzemy źle. W ME1 chyba jedyną taką smutną,wzruszającą misją, jest Virmie, ale na przykład już w ME3 mamy takich scen na pęczki - śmierć Thane'a, śmierć Mordina, śmierć Rily, śmierć Legiona/Tali, wszędzie gdzie się nie obrócimy- śmierć. Jednak mimo wszystko jak dla mnie najsmutniejszymi momentami w grze są końcówka misji na Thessii, kiedy to zaczyna urywać się cała łączność i komandor zdaje sobie sprawę bardziej niż dotychczas, że nie uratuje nawet połowy z tych, których by chciał. Drugie miejsce zajmuje pożegnanie z LI w extended cut. Te smutne spojrzenia ... .

"Time of our lives"- To jak na razie mój ulubiony filmik z YT dotyczący ME. Idealnie pasuje i dużo opisuje :)

środa, 28 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 22

Day 22 - Najcięższa część gry
Kiedy gra się w grę już po raz setny, albo i więcej, misje przestają stawać się problemem, na żadnym poziomie trudności. Pamiętam, kiedy przechodziłem po raz pierwszy ME2 na szaleńcu miałem problem z bazą zbieraczy, kiedy miałem przełączać zielone przyciski, by Tali mogła iść dalej tymi rurami. W pewnym momencie Zbieracze zawsze mnie blokowali, a quarianka została spalona. Pamiętam, że miałem momenty takiej frustracji, że przestawałem grać na dzień czy dwa :)
Do teraz mam jednak moment w całej trylogii, w którym zawsze ginę - misja lojalnościowa Zaeeda, finałowa walka z najemnikami i MECHem. Sam nie wiem dlaczego, ale za każdym razem zajmuje mi kilka podejść. Już od dawna się z tego śmieję. W każdym razie stwierdzam, że gracz, który nie gra pierwszy, czy drugi raz bez problemu przejdzie całość.

wtorek, 27 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 21

Day 21 - Najgorsza część gry
Najgorszą częścią całej trylogii jak dla mnie, wygrywając nawet z Projektem Overlord jest misja ratowania kolonistów na Feros. Misja jest koszmarna. Nie dość, że jak się gra na poziomie trudności innym niż bardzo łatwym, ciężko jest podchodzić do strzelających do ciebie kolonistów, a granatów starcza góra na 5-6 "grupek", jeżeli się dobrze trafi, to towarzysze zaczynają strzelać do osób, które strzelają do nas, mimo, iż zakazaliśmy im strzelać do kolonistów. Nienawidzę w tej misji wszystkiego - pełzaczy, oszalałych i irytujących kolonistów, Toriana. Teraz się tak zastanawiam, dlaczego w mojej znienawidzonej misji wybrałem Noverię. Chociaż ... w zasadzie i tu i tu są nienormalni ludzie. Dla mnie była to najgorsza część gry. 

poniedziałek, 26 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 20

Day 20 - Ulubiony moment w grze
Jak zawsze poświęciłem wyborowi sporo namysłu :) Zastanawiałem się, czy wybrać pojedynczą scenę, czy jakąś misję. Skończyło się na tym, że wybrałem - zakończenie Mass Effect. Destroy Ending; od momentu w którym Shepard idzie wyciągając broń. Nie wiem, czy muszę uzasadniać mój wybór :) Wreszcie osiągnąłem to o co walczyłem przez całą trylogię - zniszczyłem Żniwiarzy. Urywki z różnych walczących światów, świetna muzyka, choć trochę już znudzona.  http://www.youtube.com/watch?v=boVF5v0tO7s
Rozwiewając wszelkie wątpliwości, nie wybieram zakończenia ponieważ Shepard "bierze oddech"/przeżywa. Osobiście uważam, że komandor nie żyje, gdyż, iż, ponieważ nie mógł przeżyć upadku, wybuchu etc. Wybrałem zniszczenie, ponieważ dla mnie to jedyny dobry wybór.

niedziela, 25 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 19

Day 19 - Ulubiony antagonista (NCP)
Od razu żałuję, że nie mogę tutaj wpisać Udiny, który niestety nie jest naszym wrogiem jako takim, choć z chęcią parę razy bym go zdzielił po mordzie. Ah, jak zazdroszczę Andersonowi :) Moim ulubionym antagonistą serii jest na pewno Suweren - pierwszy Żniwiarz, z którym mamy do czynienia. Według mnie był też jednym z najsprytniejszych i lepiej walczących kosiarek. Gdyby nie kilka błędów jakie popełnił, pewnie nigdy nie wyszłyby kolejne części Mass Effect. I to właśnie jego śmierć dała mi największą satysfakcję w ME1. Saren był tylko marionetką i po przejściu całości zastanawiałem się jak długo miałem do czynienia z Sarenem, a jak długo ze szkieletorem. Właściwie powinienem zapytać, czy w ogóle miałem do czynienia z Sarenem?
"You exist because we allow it, and you will end because we demand it!"

sobota, 24 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 18

Day 18 - Ulubiony protagonista z NCP
Oczywistym wyborem staje Anderson lub Hackett. Też się na tym zastanawiałem, jednak postanowiłem dać szansę innym NCP, może nie tak ważnym dla rozgrywki, ale równie dzielnym, którzy w większości poświecili swoje życia w walce z Sarenem, Zbieraczami i wreszcie samymi Żniwiarzami bezpośrednio. Zrobiłem sobie przegląd protagonistów i spośród nich wybrałem Rilę - Ardat-Yakshi, córkę Samary, która poświęciła swoje życie w ME3. Nie mieliśmy niestety okazji lepiej jej poznać. W momencie, kiedy spotykamy ją w klasztorze jest już pod wpływem indoktrynacji i bliska przemiany w banshee. Jednak z krótkiej sceny, która odgrywa się, gdy ją znajdujemy możemy dowiedzieć się, że jest równie silna jak matka, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Opiera się działaniu Żniwiarzy, każdy uciekać reszcie, po czym sama detonuje bombę, nie pozwalając, by eksperymenty na asari były kontynuowane. Nie mogę powiedzieć, że Rila była protagonistą z krwi i kości, gdyż nie znam jej historii. Mogę jednak oceniać jej czyny od momentu spotkania. Dla mnie zrobiła więcej niż nie jeden z walczących na wojnie. Asari jest też jedną z moich ulubionych przedstawicielek jej rasy pod względem wyglądu.

"We're not your slaves!"

piątek, 23 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 17

Day 17 - Nielubiana misja główna/misja poboczna oraz lojalnościowa
Cieszę się, że osoba układająca to zadanie umieściła to w jednym "dniu". Szkoda czasu nie rozpisywanie tego w trzech "dniach" :) Przejdźmy więc do jednych z moich najbardziej nielubianych części Mass Effect.
Misja główna: Powstrzymaj Żniwiarzy - zdobądź moduł identyfikacyjny
Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie wybrać tutaj całej misji na Noverii z ME1, jednak stwierdziłem, że nic nie było tak denerwujące jak hordy zombie nacierające na mnie ze wszystkich stron. Wszystko zależało od doboru postaci, ale w jakiś sposób ja zawsze wybierałem nie do końca dobrze, a potem zamiast restartować misję, parłem naprzód na przekór, co zajmowało mi dużo więcej czasu. Ale jak wiadomo zombie to zombie, ale te przeklęte zmutowane, niebieskie coś, co wysyłało falę uderzeniową . Chyba nazywali to pomiotem w polskiej wersji. Najlepiej wytrącić mnie z równowagi, a potem kazać napaść na mnie swoim huskom. 

Misja poboczna:  N7 - Krok od katastrofy statku
Ta misja wydaje mi się najbardziej denerwująca. Nie dość, że muszę się zmieścić w czasie, to jeszcze nie ma się za czym osłonić. Niby wybijam jakąś falę gehów, mając nadzieję, że droga wolna, a tutaj, jak tylko się odwrócę dostaję serią w plecy. Zawsze się tutaj wściekam, choć ani razu jeszcze nie zdarzyło mi się paść. Misja straszna, przynajmniej dla mnie. Już wolę zbijać 180 mechów :D

Misja lojalnościowa: Jacob - Dar Wielkości
Tutaj nie musiałem zastanawiać się dwa razy, gdyż misja sama się nasuwała. Przyznam szczerze, że walczyła o to zaszczytne miejsce z misją lojalnościową Garrusa, która była nudna jak flaki z olejem. Może na mój wybór miał jakiś wpływ fakt, że nie przepadam zbytnio za Jacobem? Jedno wiem na pewno - jego misję zawsze wykonuję na końcu, męcząc się przy niej niemiłosiernie i ucinając wszelkie dialogi  które są po prostu nudne i głupie. 

czwartek, 22 listopada 2012

Alternate Appearance Pack v1

Wraz z dniem 20 listopada otrzymaliśmy możliwość zakupu pierwszego pakietu dodatkowych strojów (pancerzy/zbroi) dla Sheparda, Liary, Garrusa i EDI. Jako, że 20 listopad to data premiery w Ameryce, zakładam, że u nas pakiet dostępny był tego samego dnia późnym wieczorem lub dopiero po północy. A każdym razie jest już dostępny przez platformę Origin za nasze ukochane punkty BioWare. Nie znam się na systemie zakupów dodatków na Play Station 3 czy XBoxa, dlatego nie będę komentował :) W każdym razie ja zaopatrzyłem się już dziś w komplet 1600 punktów, by wymienić je na DLC Omega i dodatkowe stroje. Sądziłem do tej pory, że Omega także będzie kosztować 800 punktów jak cała reszta, a tutaj zaskoczenie -1200. Oby było warto - spodziewam się przynajmniej czegoś takiego jak Lair of the Shadow Broker, a nawet lepszego. Niemniej jednak uśmiałem się, kiedy przeczytałem na Twitterze ( nie nie mam swojego Twittera), iż Mike ogłasza, że mamy przygotować się na niespodziankę, która na pewno pomoże/umili nam grę w DLC Omega. Nastawiałem się na jakiś pakiet broni - bo co innego można by dodać. A tutaj niespodzianka - stroje. Niby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jak od dawna wiadomo na misję można zabrać tylko Sheparda. Widocznie moje rozumowanie i Mike'a różni się znacząco.
Mimo wszystko kupię stroje. Podobają mi się strasznie, no może poza zbroją Garrusa, ale to nic. Strój Liary i EDI jest świetny. No i jako, że EDI jest prawie ze mną w każdej rozgrywce, będę miał dla niej nowy strój. A mojej najnowszej rozgrywce zagości w drużynie Liara, jako, że Kaidan nie żyje, więc zbroja będzie jak znalazł. Pasuje do niej. Szkoda tylko, że nie napisali nigdzie co wzmacnia każdy pancerz, no ale nie można mieć wszystkiego. Także pnacerz Sheparda prezentuje się niczego sobie.
Z tych trzech strojów najbardziej podoba mi się ten od naszej Handlarki Cieni. Ktoś podziela mój wybór?

Mass Effect Challange Day 16

Day 16 - Ulubione DLC
Tutaj nie ma nad czym się zastanawiać. Najlepszym jak do tej pory i najbardziej rozbudowanym DLC do serii Mass Effect jest niewątpliwie Lair of the Shadow Broker ( Kryjówka Handlarza Cieni ). Piszę nazwę angielską, bo jak wszystkim wiadomo dodatek nigdy nie doczekał się polskiego podkładu lub chociaż napisów. W ta,kich chwilach dziękuję Bogu, że dał mi szansę nauczyć się języka angielskiego, dzięki czemu nie sprawia mi żadnych problemów słuchanie postaci. Dlaczego lubię ten dodatek? Zacznę od tego, że wreszcie ubierają Liarę w coś normalnego - jeeeaz, co to miała być ta zielona szmata ? :P A teraz tak na poważnie - dużo strzelania, dużo dialagów, wszystko zrównoważone, nowa rasa, wnosi sporo do fabuły. Wielu ludzi pewnie będzie teraz się skłaniać ku najnowszemu DLC Lewiatanowi, albo nadchodzącego Omega. Mnie jednak Lewiatan średnio przekonuje, a co do Omegi to się wypowiem po 28 :)

środa, 21 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 15

Day 15 - Ulubiona misja poboczna
Co do misji pobocznych to mam o nich niekoniecznie duże mniemanie. W większości są to misje jedno planszowe  gdzie zabijamy góra 15 ludzi i lecimy dalej. Często bez żadnych dialogów.O ile jeszcze w ME1 misje te były ładnie rozbudowane, to w późniejszych wersjach stawały się śmiechem na sali. Dajcie spokój dla mnie misja znalezienia czegoś przez skanowanie planety, bo akurat usłyszałem urywek rozmowy, nie jest żadną misją poboczną. Myślałem dlatego o misjach z DLC, ale one nie są jako tako misjami pobocznymi, ale wnoszącymi coś do fabuły. Także strasznie ciężko mi wybrać moją ulubioną misję poboczną. Lubię jednak wykonywać misję Sha'iry w ME1. Nie ma tam strzelania, za to dużo rozmawiania, ale podoba mi się i lubię ją wykonywać. 

wtorek, 20 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 14

Day 14 - Ulubiona misja lojalnościowa
Nie ma się co rozdrabniać na część, gdyż misje lojalnościowe są jedynie w ME2. Niektórzy uważają także za takowe misja dla Wrexa i Tali w ME1, jednak ja nie :P Bądźmy także szczerzy, że wybór tejże misji zależy do tego, czy lubimy daną postać, czy też nie. Wielu just tutaj bardzo nieobiektywnych. W każdym razie moją ulubioną misją lojalnościową jest:
Córka marnotrawna - Miranda
Choć Miranda nie należy do grona moich ulubionych postaci, wybrałem jej misję ze względu na same jej przeprowadzenie. Lokalizacja jest świetna - dobrze się walczy, jest się, gdzie ukryć, kilka "trudniejszych" postaci/miejsc. Dowiadujemy się też wreszcie czegoś o Mirandzie, która nagle traci w naszych oczach miano "człowieka ze stali", który zdaje się nie mieć uczuć, które można by zranić. Dlatego tytuł mojej ulubionej misji lojalnościowej przypada tutaj - zabranie ze sobą Jack, sprawia, że misja jest jeszcze lepsza.

Nie mogę jednak pominąć misji Samary. Jest to moja ulubiona postać z ME2, najbardziej tragiczna. Jej misja bardzo mi się podobała, jednak brakowało mi trochę dynamizmu, a przede wszystkim walk. Misja jest zbyt przegadana, właściwie ani razu nie wyciągamy pistoletu, tylko gadamy, wyciągamy informacje, staramy się zwrócić uwagę, idziemy do Morinth. Tutaj wreszcie coś się dzieje. Niestety walka jest krótka, zaledwie parę uderzeń. Wybór. Koniec. Mimo to, misja wiele wnosi, pokazuje jak wiele Samara poświęca, ale to już mówiłem przy okazji dnia 7.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Horyzont, v2.0


Czyli jak ja widzę spotkanie Ash z Shepardem :) Miłego czytania, opinie w komentarzach!

Hałas silników cichł powoli, kiedy kolosalnych rozmiarów statek kosmiczny Zbieraczy uciekał z powierzchni planety. Wieże obronne kolonii - lasery systemu Gardian, przerywały ostrzał, kiedy wróg znalazł się poza ich zasięgiem. Horyzont został ocalony. Pozostali w kolonii ludzie byli bezpieczni. Komandor Shepard schował broń.
- Nie! - wrzask rozległ się po całym polu. Zza pleców komandora wybiegł mechanik, którego spotkał walcząc z hordą Zbieraczy. Minął ich, jakby byli tylko powietrzem, spoglądając w niebo za znikającym w atmosferze statkiem. - Nie pozwólcie im uciec !
Shepard odwrócił się do Mirandy i Garrusa, każąc im dokładnie zbadać plac oraz pobliskie budynki, upewniając się, że Zbieracze nie zostawili prezentów. Gdy się rozproszyli, komandor podszedł do zrozpaczonego kolonisty.
- Przykro mi. Niczego nie mogłem zrobić - próbował go bezskutecznie uspokoić, kiedy mężczyzna kręcił się w kółko depcząc po własnych śladach. - Ich już nie ma, odlecieli ... - urwał, napotykając wzrok mechanika.
- Połowa kolonii jest na pokładzie tego przeklętego statku! - wrzasnął mu w twarz, wskazując punkt na niebie, za którym zniknął statek. - Zabrali Egana, Sama i ... i Lilith! - znów zaczął rzucać się w tę i z powrotem. - Zrób coś ! Cokolwiek. - jego głos się załamał.
- Nie chciałem, by tak to się skończyło. - zaczął komandor - Robiłem wszystko, co mogłem. Żałuję, że nie mogłem dotrzeć tutaj wcześniej.
- Zrobiłeś więcej niż ktokolwiek, Shepard. - zaczął Turianin, podchodząc do rozmawiających - Wschodnia część kolonii zabezpieczona.
Komandor skinął głową na znak, że rozumie. Dźwięk nazwiska komandora wyrwał mechanika z transu. Spojrzał na obojga wielkimi oczyma, a na jego twarzy pojawił się grymas satysfakcji zmieszanej ze złością, ślepą nienawiścią.
- Shepard? - wysyczał przez zaciśnięte wargi - Pamiętam cię. Jesteś tym pieprzonym bohaterem Przymierza - soczyście przeklął, po czym wypluł wypowiedziane słowa.
Przez plac przetoczył się chłodny wiatr, wysuszając perlący się na twarzy komandora pot. Dopiero teraz żołnierz uświadomił sobie jak cicho jest w tej kolonii. Nie słychać było śmiechów ani rozmów, ujadania zwierząt, śpiewu ptaków. Jedynym dźwiękiem wydobywającym się z tej planety, zdawał się być gniewny szelest liści, smaganych przez porywisty wiatr.
Komandor nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
- Komandor Shepard. Kapitan Normandii. Pierwsze ludzkie Widmo. Zbawca Cytadeli - zza wielkiego kopca, zbudowanego z kilkunastu skrzyń wypełnionych niezbędnym kolonii sprzętem, wyłoniła się kobieta. Ubrana w mundur z logiem Przymierza, z hardym wyrazem twarzy, kroczyła pewnie na spotkanie zebranych. - Stoisz przed prawdziwym bogiem, Delan. Człowiekiem, który powrócił z martwych - mówiła beznamiętnym tonem, wypranym z jakichkolwiek oznak emocji.
Mechanik patrzył na nią uważnie, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
- Straciliśmy tylu dobrych ludzi, ale ciebie oczywiście zostawili! Właściwie, nie spodziewałem się niczego innego - posłał w jej stronę gniewne spojrzenie. - Pieprzyć to ! Skończyłem z wami, z całym Przymierzem! - rzucił, unosząc ręce w dramatycznym geście, po czym mamrocząc wyzwiska, oddalił się w stronę centrum kolonii.
Shepard zbliżył się do kobiety, zachowując bezpieczny, metrowy dystans pomiędzy nimi, w razie, gdyby okazało się, że w czasie tych dwóch lat zmieniło się więcej, niż przypuszczał. Spojrzał jej głęboko w oczy. W te same, które nadal przyprawiają jego serce o szybsze bicie. W których, dostrzegał swoją rozpromienioną twarz, ilekroć spojrzał na jej oblicze. Sierżant Ashley Wiliams, jedyna ocalała z Eden Prime. Kobieta, w której zakochał się bezpowrotnie. Ta, dla której był gotów zrobić wszystko. Ash ... .
Sierżant uniosła wzrok, by spojrzeć na niego. Na mężczyznę, którego opłakiwała przez te wszystkie niezliczone noce. Na tego, przez którego cierpiała tyle ciągnących się dni. Tego, którego jak sama mówiła, przestała już kochać. Lecz w tej jednej chwili, podczas tego jednego spojrzenia, zakochała się ponownie.
- Myślałam, że nie żyjesz - wyszeptała - Wszyscy tak myśleliśmy. Ja ... - urwała, kiedy mężczyzna przyciągnął ją do siebie, mocno tuląc.
Ashley nie broniła się przed uściskiem. Wręcz z ulgą, zamykając oczy, oddała się temu uczuciu, które nagle nią ogarnęło. Odnalazła to ciało, tak idealnie pasujące do jej własnego. Tę szyję, w którą tak kochała się wtulać, wąchając zapach wody kolońskiej. Przez ułamek sekundy, znów leżała wtulona u boku Komandora, w jego kabinie, na pokładzie SR1 Normanda. Przez tę ulotną chwilę, znów była szczęśliwa. Wiedziała, że mężczyzna także cieszy się ze spotkania. Sposób w jaki ją obejmował, w ruchach jego rąk, w drżeniu jego ciała, odczytywała wszystko.
- Minęło tyle czasu, Ash. Co u ciebie? - wyszeptał jej do ucha, sprawiając, że natychmiast wróciła do rzeczywistości, odsuwając się od niego. Pozwoliła jednak, by wciąż trzymał jej dłoń.
- To wszystko!? - zapytała, niemalże z zaskoczeniem. - Zjawiasz się po dwóch latach, jakby nic się nie stało, pytając "co u mnie?" - z niedowierzaniem wypuściła powietrze z płuc, kręcąc głową - Coś nas łączyło Ian.  Coś prawdziwego. Ja... Ja cię kochałam - wyjęła dłoń z jego uścisku, cofając się krok do tyłu. Nie odwróciła jednak wzroku. Została tak wychowana, nigdy nie odwracać spojrzenia. - Myślałam, że jesteś martwy - powtórzyła - Prawie... Jak mogłeś kazać mi przechodzić przez to wszystko?! - czuła jak wzbierają w niej emocje - Dlaczego się ze mną nie skontaktowałeś? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że żyjesz? - z jej oczu spłynęły łzy, których nie mogła zatrzymać. Nie była świadoma płaczu, dopóki łzy nie zaczęły spływać po policzkach, spadając na jej dłonie. Teraz nienawidziła siebie jeszcze bardziej. Znów się odsłoniła. Wiedziała, że musi teraz być gotowa na cios. Zawsze tak się działo. Kiedy pozwalała sobie znieść gardę, coś uderzało w nią z całym impetem. Teraz nie oczekiwała różnicy. Coś wewnątrz niej poddało się. Oparła czoło o tors komandora, zamykając oczy. Dłonie zacisnęły się w pięści, gotowe w każdej chwili uderzyć pierś Sheparda w ostatnim akcie desperacji, który tak do niej nie pasował.
- Przykro mi, Ash… - mężczyzna nie odważył się jednak, by ją dotknąć. Stali tak smagani coraz to silniejszymi powiewami wiatru, niosącego widmo rychłej zimy, przypominając pomnik cierpiących kochanków. - Byłem w stanie śmierci klinicznej. Dwa lata zajęło połatanie mnie - czuł, że kobieta mu się wymyka. Przesypuje przez palce niczym wypalony piasek. Nie był w stanie się obronić przed jej zarzutami. Choć dla niego minęło zaledwie parę tygodni, był świadom, że dla Ash czas nie zatrzymał się na tamtym ataku. Nie mógł jej winić. Nie mógłby ... - Minęło tyle czasu. Ruszyłaś naprzód. Nie chciałem otwierać starych ran - miał nadzieję, że Ashley go zrozumie. To nie tak, że wykreślił ją ze swojego nowego życia. Czytał raporty, prześledził historię jej służby. Po prostu wydawało mu się, że tak będzie najlepiej. Przynajmniej dopóki nie wykona swojej misji.
- I ruszyłam ... - wyszeptała, ponownie obejmując komandora, tak, że teraz mówiła wprost do jego ucha. - I oto jesteś, ciągnąc mnie z powrotem - Ich policzki złączyły się na jedno uderzenie serca, nim kobieta ponownie przybrała niewzruszoną pozę na dobre odsuwając się do Sheparda. - Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że wraz z informacją o twoim zmartwychwstaniu, otrzymałam raporty o twojej współpracy z Cerberusem. Cerberusem, Ian ! - poniosła głos oskarżycielsko.
- Raporty? - przerwał im Garrus, do tej pory udając, iż przegląda zawartość pobliskich skrzyń. - Masz na myśli, że Przymierze wiedziało od początku? Że ty wiedziałaś? - zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.
Ashley zwróciła się bezpośrednio w jego stronę. Turianin nie był dla niej obcą osobą. Razem uratowali Cytadelę przed Suwerenem, razem pokonali Saren, nawet żartowali, kiedy siedzieli w mesie na Normandii. Kobieta wiedziała, że nie musi się tłumaczyć przed nikim, a już na pewno nie przed ludźmi Cerberusa.
- Wywiad twierdził, że za porwaniami może stać Człowiek Iluzja - wyjaśniła ze względu na stare czasy. - Dostaliśmy cynk, że ta kolonia może stać się następnym celem. Poszłam prosto do Andersona, ale spławił mnie, nim zdążyłam dobrze zadać pytanie. Nie ważne jednak co mówił, lub też w tym wypadku czego nie mówił Anderson, krążyły plotki, że żyjesz.. - kontynuowała, przyjmując wygodniejszą pozycję. Bolały ją wszystkie mięśnie, błagając o chwilę odpoczynku. -... a co gorsza, że pracujesz teraz z ... z wrogiem - nazwa organizacji stanęła jej w gardle. Komandor nie spodziewał się, że Ashley darzy ich taką nienawiścią. Część tej złości jest przeznaczona dla niego. Był teraz z nimi związany, czy tego chciał, czy nie chciał, jednak do nich nie należy.
- Ja i Cerberus mamy wspólny cel; ocalić ludzkie kolonie - zaprotestował. Tym razem to on uniósł głos, by podkreślić wagę swoich słów - Nie znaczy to jednak, że do nich należę!
Usta Ash delikatnie, ledwie zauważalnie, uniosły się w uśmiechu. Nieomal z czułością spojrzała na mężczyznę, tak, jak to robią kobiety przekonane o naiwności drugiej osoby.
- Naprawdę w to wierzysz, Ian? Zastanawiałeś się nad tym, że może Cerberus chce byś tak myślał? - zapytała, lecz nie spodziewała się odpowiedzi. Na to pytanie nie można było odpowiedzieć właściwie. - Kiedy usłyszałam plotki o tym, że żyjesz ... tak bardzo chciałam w nie wierzyć. Otrzymałam to małe ziarenko nadziei, którego tak bardzo potrzebowałam - mówiła coraz ciszej, jakby jej słowa przeznaczone były jedynie dla jej własnych uszu. Kiedy jednak wypowiedziała kolejne słowa, znów pełne były gniewu, oskarżeń, hardości. - Nigdy jednak nie spodziewałam się czegoś takiego! - wskazała rękami dookoła, pokazując zdziesiątkowaną kolonię, na Mirandę powoli wracającą ze zwiadu, na Garrusa, aż w końcu wskazała na Sheparda. - Jak mogłeś odwrócić się do nas wszystkich plecami? Jak?! Zdradziłeś Przymierze ... Andersona - wyliczała. - Zdradziłeś mnie!
Komandor poczuł, jakby wymierzono mu policzek. Mógł sobie zarzucić wszystko, ale nie to, że zdradził kogokolwiek, a już na pewno nie Ashley. W czasie całej swojej wojskowej kariery starał się postępować słusznie. Kroczył drogą sprawiedliwości, gotów poświęcić własne życie za swoich podwładnych.
- Ash, znasz mnie! - zaczął rozpaczliwie, próbując dotrzeć do stawiającej coraz wyższy mur kobiety. - Dobrze wiesz, że robię to, ponieważ mam powód. Chcę ocalić kolonię, wszystkich ludzi. Zniszczyć Zbieraczy - wskazał w niebo, gdzie zniknął statek zbieraczy, po czym pokazał opuszczone budynki. - Widziałaś to na własne oczy! Zbieracze obrali za cel ludzkie kolonie. Oni współpracują ze Żniwiarzami! - w porę pohamował się, by nie wykrzyczeć ostatniego zdania. Miał nadzieję, że kobieta zrozumie powagę sytuacji i jego motywację, kiedy dowie się, że jego zdaniem napastnicy nie działali sami, lecz współpracowali z największym zagrożeniem galaktyki. Ashley wydawała się jednak nieporuszona tymi słowami.
- Chciałabym ci wierzyć, Shepard - powiedziała bez emocji. - Nie ufam Cerberusowi, ale bardziej mnie martwi, że ty, tak. Co oni ci zrobili? - przez jej twarz przebiegł cień obrzydzenia, kiedy mierzyła komandora od stóp do głów, odsuwając się w tył o kolejne dwa kroki. - A pomyślałeś, że to oni mogą stać za tym wszystkim? Co jeśli to oni współpracują ze Zbieraczami?
Tym razem to nie komandor odpowiedział, lecz Garrus. Z wściekłością na twarzy, wywracając kilka skrzyń, podszedł do rozmawiających, stając ramię w ramię z Shepardem.
- Cholera, Williams! Tak mocno skupiłaś się na Cerberusie, że nie widzisz prawdziwego zagrożenia ! - gdyby, nie ręka dowódcy, wykrzyczałby jej to w twarz. Musiał się jednak ograniczyć do dzielącej ich przestrzeni.
- Pozwalasz, by ich niesławna historia przysłoniła ci wszystkie fakty - dodał komandor, siląc się na ostatnie próby przemówienia do kobiety.
Ash potrząsnęła głową przecząco, nie wydając się ani trochę bardziej przekonana, nim przed wybuchem Turianina.
- A może czujesz, że jesteś coś winien Cerberusowi za uratowanie cię. Może twoim problemem jesteś ty sam. Zresztą nieważne ... Ja wiem, gdzie leży moja lojalność. Jestem żołnierzem Przymierza - dumnie uderzyła zaciśniętą pięścią w logo Przymierza znajdującego się nad jej prawą piersią. - Mam to we krwi!
Kobieta jeszcze raz spojrzała na Sheparda, Garrusa oraz nieznajomą kobietę, która czaiła się za skrzyniami z pistoletem w ręce. Myślała, że ma z nią jakieś szanse? Żałosna tak samo, jak cała organizacja, do której należała. - Wracam złożyć raport na Cytadeli. Niech oni zdecydują, czy uwierzą w twoją historię, czy nie - zakomunikowała krótko.
- Przydałby mi się ktoś taki jak ty w mojej nowej załodze - wyrwało się mężczyźnie. Zaskoczony własnymi słowami, szybko dodał. - Byłoby jak za dawnych czasów.
Ashley spojrzała na niego z niedowierzaniem, zacisnęła zęby.
- Nie, nie byłoby - rzuciła wymownie. - Nie jestem wielką fanką obcych, ale nie chce być jakkolwiek wiązana z taką ekstremistyczną grupą - odwróciła się, kierując kroki w stronę, z której przyszła. Ta rozmowa i tak trwała już za długo. Czuła, że powiedziała już wszystko co należało, lecz pogodziła się z faktem, że nie dojdzie do żadnego porozumienia. Rany zostały posypane solą i boleć będą jeszcze długo. Była na to gotowa, miała w tym pewne doświadczenie.
Robiła wolne, lecz zdecydowane kroki, zupełnie jakby walczyła sama ze sobą. Część jej, chciała odwrócić się, pobiec z powrotem do Sheparda i dołączyć do niego. Druga zaś, ta silniejsza, przekonywała ją, że postąpiła słusznie. Tak głęboko zatopiła się we własne myśli, że nie zauważyła, że ktoś chwyta ją za rękę, dopóki nie odczuła gwałtownego szarpnięcia w tył. Odwróciła się zmieszana. Stała oko w oko z komandorem.
- Proszę, Ash. Nie odchodź. Ja ... Ja nadal cię kocham - wyznał i nie czekając na odpowiedź lub jakąkolwiek inną reakcję kobiety, pocałował ją.
Ich usta złączyły się w pocałunku pełnym pasji i namiętności. Było to idealne odzwierciedlenie ich związku, uczucia jakie kiedyś dzielili. Przez chwilę obydwoje znaleźli się w innym świecie. W miejscu, gdzie nic poza nimi nie miało znaczenia. Liczyli się tylko oni, ich ciała złączone pocałunkiem, słony smak łez na wargach. Kiedy pocałunek się zakończył, wciąż stali blisko siebie, wsłuchani w swoje oddechy i bicia serc.
- Proszę ... - wyszeptał ponownie Shepard, gładząc jej policzek. - Nie zostawiaj mnie ponownie...
- To ty mnie zostawiłeś, Ian - odpowiedziała, składając delikatny pocałunek na jego ustach. Było to zaledwie muśnięcie warg, lecz znaczyło więcej niż wszystko inne. - I nie wróciłeś po mnie, kiedy miałeś okazję - dodała, odwracając się plecami do mężczyzny. - Żegnaj, Shepard - nim jednak podjęła marsz, uszu komandora dosięgnął ledwie słyszalny szept. - Po prostu... uważaj na siebie, bo ja ciebie też.
Shepard patrzył jak Ashley Wiliams znika mu z oczu, przechodząc przez północną bramę placu. Zdawał sobie sprawę, że być może jest to ostatni raz, kiedy ją widzi. Do tej pory nie zastanawiał się nad tym, co się stanie, kiedy już pokona Zbieraczy i będzie mógł posłać Cerberusa i Człowieka Iluzję w czeluści piekieł. Czy nie ma już dla niego powrotu do wojsk Przymierza? Choć sam do końca nie wiedział dlaczego, wezbrał w nim niepohamowany gniew.
- Garrus, Miranda! - zawołał. - Wracamy na Normadię. Mam już serdecznie dość tej kolonii.
***
Kilka tygodni później.
- Komandorze, na pańskim terminalu czekają nowe wiadomości - zakomunikowała Kelly, kiedy tylko minął jej posterunek. Jak zwykle uśmiechnięta, zasalutowała, po czym wróciła do pracy, cokolwiek nią było.
- Dziękuję, Kelly. Odczytam je w mojej kajucie - odpowiedział, wchodząc do windy i naciskając przycisk z cyferką jeden.
Gdy znalazł się wewnątrz, podszedł do biurka, by przejrzeć pocztę. Czekał na kilka ważnych wiadomości, jednak ta, która pierwsza rzuciła mu się w oczy, była co najmniej zaskoczeniem. Kilka razy czytał na głos imię i nazwisko nadawcy, nie mogąc uwierzyć w to, na co patrzy. Ashley Wiliams (ashley.m.wiliams@citadel.mil.sa). Otworzył maila.

TEMAT: CZEŚĆ SHEPARD
Przepraszam, za moje słowa na Horyzoncie. Ja ... straciłam Cię dwa lata temu i nieźle mnie to trafiło. Codziennie modliłam się za Ciebie. Czytałam dużo Tennysona, myśląc o Tobie - tak jak wtedy, kiedy umarł mój ojciec. - I nagle wracasz, jakby moje modlitwy zostały wysłuchane. Ale nie jestem już tą samą osobą co kiedyś i Ty też nie.
Sama nie wiem co jest prawdą. Jakaś część mnie nie może uwierzyć, że to naprawdę Ty. Jest też inna część, ta, która ciągle wraca do tej nocy sprzed Ilos; do wspomnień, o których przez ostatnia dwa lata nie pozwalałam sobie myśleć.
Nigdy nie spodziewałam się, że możesz pracować dla Cerberusa, ale rozumiem, czemu wysłali Cię na Horyzont. Widziałam, ile ludzi tam zginęło i jeśli jest ktoś, kto może powstrzymać Zbieraczy, to jesteś to właśnie Ty. Nie mogę Ci towarzyszyć, ale mogę życzyć powodzenia.
Uważaj tylko na siebie ... Szefie. Nie wiem co kryje przyszłość ... ale nie mogę Cię stracić po raz drugi.
~Ash
"Wszystkie zamyka sprawy śmierć,
Lecz przedtem rozbłysnąć jeszcze może czyn szlachetny,
Godny tych, którzy z bogami walczyli."

Shepard wyłączył wiadomość. Jego twarz rozjaśnił uśmiech. Odwrócił głowę w prawo, by spojrzeć na stojącą w rogu biurka fotografię. Zdjęcie kobiety, którą kochał. Ashley Wiliams uśmiechającej się dla niego.

Mass Effect Challange Day 13

Day 13 - Ulubiona misja fabularna
Aby było mi łatwiej wybrać podzielę misje na części trylogii, gdyż mimo połączenia, każda z nich ma własną fabułę, więc nie ma tego złego :)

ME1 - Virmir : Atak
Misja, która zaczyna się w momencie opuszczenia obozu salariańskiego STG. Rozkazaliśmy Kaidanowi, bądź Ashley podążenie z jednym oddziałem salarain, a sami ruszamy podłożyć bombę. Cała ta misja mi się podoba - sabotowanie gethów, zabijanie klonowanych krogan, rozwalanie laboratoriów, uwalnianie i zabijanie więźniów, strasznie Rany Thanoptis, rozmowa z Suwerenem, po czym wreszcie pierwsza walka z Sarenem i najgorszy wybór w całej grze, który czyni tę misję jedną z najbardziej zapamiętanych w serii - Ash, czy Kaidan.


ME2 - Baza Zbieraczy : Inflitracja / Długi spacer
Gdy już wylądujemy na tym ogromnym czymś, co jest "domem" zbieraczy, zaczyna się największa draka w grze. Walczymy z hordami robaków, dzielimy zespół na różne oddziały, wydzielamy zadania, ratujemy naszą załogę, a wszystko to w niezwykle szybki i efektowny sposób. Na tej misji nie można się nudzić, cały czas coś się dzieje. Gdyby nie irytująca gadanina generała zbieraczy, misja była nie z tego świata :) Druga część misji, kiedy to uratujemy już zespół i ruszamy dalej, by wysadzić robactwo też jest wspaniała. Tutaj możemy zobaczyć popis umiejętności biotycznych naszych załogantek. Fajnie przedstawione zmęczenie postaci wraz z wędrówką/spacerem. I ostateczny atak - bomba. Teraz zostaje już tylko obstawić wejście, wybrać towarzyszy i zabierać się za wynaturzenie w sercu bazy.


ME3 - Priorytet : Thessia
W ostatniej części gry najbardziej podobała mi się misja na Thessi. Jak dla mnie była najbardziej dramatyczna, ukazująca tak na prawdę, iż to nie tylko Ziemia jest dziesiątkowana, ale także inne rodzime planety. Mam wrażenie, że dopiero tutaj Shepard uświadamia sobie tak na prawdę jak bardzo jest źle oraz fakt, że liczba istnień, którym nie może pomóc jest znacznie większa niż przypuszczał. W misji tej dowiadujemy się także wiele o asari chociażby o religii. Polecam zabrać na tę misję Liarę oraz Javika, dla kilku dodatkowych komentarzy.



niedziela, 18 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 12

Day 12 - Ulubiony NPC
Długo zajęło mi przemyślenie, kto byłby moim ulubionym NPC. Od razu wykluczyłem członków drużny, gdyż wybrałem już swoich ulubieńców. Doszedłem do wniosku, że wybiorę dwóch ulubionych NPC'ów.  Moją ulubioną żeńską NPC jest Emily Wong, a męskim Jeff "Joker" Moreau.

Emily - polubiłem ją już w ME1, kiedy to spotkałem ją w okręgach. Była oddaną pracy dziennikarką, która chciała pisać tylko o największych aferach i sprawach. Zresztą jak każda dziennikarka. Mimo olbrzymiej pasji, wiedziała, kiedy należy się wycofać, a kiedy kogoś przycisnąć. Żałuję, że spotkał ją taki koniec.  Nigdy chyba nie wybaczę BioWare zabicia jej na Twietterze. WTF?! Przynajmniej walczyła do końca ... jak to ona.
"An exclusive interview to your favourite reporter?"
Joker - Jego nie da się nie lubić. Jego komentarze, pogodny styl bycia i marzenia są zaraźliwe. Jest niejako odzwierciedleniem marzeń każdego małego chłopca, który śni o lotach kosmicznych w wypasionym statku. Jego żarty, romans z EDI są świetnym urozmaiceniem o odskocznią od gry.  Co byśmy zrobili bez naszego niezastąpionego pilota obu Normandi? Z EDI łączy go przede wszystkim jedna rzecz - obydwoje uwielbiają podsłuchiwać :D
"Geez, you're such a downer!"

sobota, 17 listopada 2012

Ashley Williams

Pamiętacie, jak przy okazji opisywania moich ulubionych żeńskich towarzyszy, wspominałem, że Shepard w pewnym momencie gry wspomina o tym jak pierwszy raz spotkał Ash? Własnie udało mi się znaleźć ten fragment, więc od razu postanowiłem go przytoczyć i tutaj umieścić, gdyż zgadzam się z nim w każdym słowie. To właśnie tamtą Ash polubiłem ...
"When I've first met you, back on Eden Prime, I saw woman who never gives up. You have lost you company, expecting no help, fighting the invasion with single gun ..."
"Shepard, you don't need to say anything ..."
"No! I do. Ash ... you being here ... for me means everything".
Jest to rozmowa z trzeciej części trylogii, oczywiście, jeżeli Ashley przeżyje Virmir i nadal utrzymujesz romans. Także wnoszę toast za starą Ash - nieustraszoną, waleczną, oddaną do końca. 
Za Ash ...


Dlatego też misja na Virmirze jest dla mnie najtrudniejszą z dotychczasowych. Muszę wybierać pomiędzy Ash a Kaidanem. Tutaj nie można wybrać właściwie. Niemniej jednak pozwalam na tym etapie odejść Ashley, nie chcę by zmieniła się przeciwieństwo swoich wierzeń z ME1. Już jakiś czas temu znalazłem fajny pic, który idealnie ilustruje pożegnanie na Virmirze.

Mass Effect Challange Day 11

Day 11 - Ulubiona ras obcych
Asari
Są moją ulubioną rasą obcych, nie tylko ze względu na wygląd, ale także za historię, kulturę. W grze możemy ujrzeć przedstawicieli rasy w całym spektrum barw, nie mówiąc tutaj o kolorze ich skóry, który może być niebieski, zielony, fioletowy, a nawet być mieszanką tych kolorów, ale o ich osobowości. Każda z nich jest całkowicie wyjątkowa. Są dobre, złe. Są badaczkami, najemniczkami, żołnierzami. Podoba mi się sposób przedstawienia ich w grze. Żyją ponad tysiąc lat, a swoją wiedzę przekazują nie tylko kolejnym pokoleniom własnego gatunku, ale starają się też pomagać i służyć radą innym rasom, choć robią to niechętnie, jedynie dla osobników z którymi wiąże ich więź. Jako jedyne w galaktyce potrafią też krzyżować się z innymi mieszkańcami kosmosu. Asari, największa gracja galaktyki, mój wybór :)

piątek, 16 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 10

Day 10 - Nielubiany romans
Skoro już była mowa o najbardziej lubianym romansie, przyszedł czas na ten, który mnie denerwuje. Jest nim niewątpliwie romans ( o ile coś takiego można nazwać romansem ) z naszą Yeoman Kelly. Ta dziewczyna jest wkurzająca, że wytrąciłaby z równowagi trupa. Romans z nią jest nudny, gdyż polega jedynie na flirtowaniu, po to, by naszej psycholoszce zrobiło się lepiej. Jest irytująca do granic możliwości, a przy tym zachowuje się jak zawodowa prostytutka. Zwieńczenie romansu mnie dobija - ten taniec na stole O.o BioWare, really? A fakt, że w ME3 pojawi się jedynie, jeśli romansowało się z nią w ME2 i zaprosiło na obiad to już nóż w moje plecy !

czwartek, 15 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 9

Day 9 - Ulubiony romans
Tutaj nie mam problemów, najmniejszych :) Choć romans jest miejscami przesłodzony, za co obwiniam głos podstawicza, to najbardziej uwielbiam go robić. Chodzi oczywiście o Kaidana ! Mimo, iż po Horyzoncie miałem ochotę go zabić, zamordować gołymi rękami. O ile potrafiłem zrozumieć Ashley, o tyle nie mogłem pojąć jak on nie mógł zrozumieć, że ciężko się kontaktować z kimkolwiek, kiedy jesteś martwy - półmartwy - w śpiączce. Pomijając fakt, że totalnie to potem zlewa w ME3, uwielbiam z nim romansować.
"I'm gonna fight like hell for the chance to hold you again!"
"Please Shepard ... , don't leave me behind ..."

środa, 14 listopada 2012

Nowe dawno, dawno temu


Postanowiłem, ze może wrzuciłbym też coś co pisałem kiedyś, o ile byście chcieli :) Wrzucam prolog, jak się będzie podobać, będę wrzucał dalsze części. Miłej lektury :)

Prolog
Kiedy usłyszałem o tej misji, nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Chyba każdy zna fantastyczne opowieści o podróżach w czasie, ale do mnie przyszli najlepsi naukowcy i świetni żołnierze. Mówili serio, widzieli – EON’a.
EON’a odkryto właśnie tutaj, w sercu surowej Syberii, podczas I Wojny Światowej. Na szczęście znalazł go jeden z naszych, pułkownik Emmerson. To on przemycił urządzenie na terytorium Stanów Zjednoczonych, gdzie ukryto je w tajnym ośrodku badawczym. Jakież było zdumienie naszych naukowców, kiedy okazało się, że umieszczane w EON’ie przedmioty znikają.
Po długiej serii eksperymentów, naukowcy doszli do wniosku, że mają do czynienia z najprawdziwszym wehikułem czasu. Wnioski nasuwały się same. Dzięki EON’owi można by wymazać z kart historii wszystkie tragiczne lub niechlubne wydarzenia z dziejów ludzkości.  Niestety paliwo potrzebne do pracy urządzenia zostało zużyte podczas eksperymentów. Dopiero kiedy znaleźliśmy Syberyt … .
Ten minerał zawiera cząsteczki, których nie potrafimy nawet nazwać. Bryłki Syberytu wydzielają ciepło, dlatego przez pewien czas podejrzewano, iż może on być radioaktywny. Jednak licznik Geigera milczał jak zaklęty. Pewnego dnia, niewielki fragment minerału zanurzono w zimnej wodzie. Reakcja była błyskawiczna – woda zagotowała się w ciągu kilku chwil. W obecności Syberytu wodór łatwo przekształca się w atomy helu, wydzielając przy tym ogromne ilości energii. Mieliśmy przed sobą katalizator, który był w stanie zaspokoić potrzeby energetyczne całego świata – na zawsze.
Wtedy właśnie przydzielono mnie do wyprawy Hellios. Naszym pierwszym zadaniem było pozyskanie ilości Syberytu, wystarczającej na odbycie kilku podróży w czasie. Drugie zadanie było nieco trudniejsze … .
Ziemia wyglądała wtedy trochę inaczej. Podróż z Alaski na Syberię można było odbyć drogą lądową. To właśnie jest nasze zadanie. Mamy przenieść pokłady Syberytu na przyszłe terytorium USA. Miną całe lata, ale kiedy dzieło zostanie ukończone, Stany Zjednoczone dysponować będą niewyobrażalną potęgą.
Zbliża się moment, kiedy pierwszych dwudziestu śmiałków cofnie się w czasie. Nie znaczy to jednak, że na miejsce dotrą również jako pierwsi. EON jest niezbyt precyzyjny i przenosi w czasie z dokładnością do kilku lat. Transport EON’em to podróż w jedną stronę. Właśnie dlatego to zadanie wykonają ludzie mojego pokroju – lojalni, odważni …, samotni.
Ale wczoraj wieczorem poznałem ją, sierżant Samanthę Fox. Mam wrażenie, jakbym znał ja od zawsze. Jest technikiem i zostaje tu na miejscu. Okrutny losie! Wreszcie poznałem kobietę mojego życia, tylko po to, by oddalić się od niej o dwa miliony lat, ale teraz nie ma już odwrotu. EON czeka. Moje życie tutaj dobiega końca. Wkrótce zacznie się nowe – dawno, dawno temu.

- Przygotować się ! Evans, White, Jackson, Green, Bannett, Wilson, przejść do EON'a! – w całej bazie dało słyszeć się wyraźny komunikat, obwieszczający nadejście czasu,  kiedy to  kolejna grupa ma cofnąć się w czasie.
Baza mieściła się pośrodku lasu, który chronił ją przed bezpośrednim zagrożeniem. Najnowszej generacji radar zawsze w porę ostrzegały o wszelkim zagrożeniu, a za pomocą kamer zamontowanych prawie na każdym drzewie, można by policzyć wszystkie mrówki, przemierzające podszycie. Na obozowisko składał się ogromny skład, pomieszczenie techniczne, małe laboratorium polowe i kilkanaście koszar, w których mieszkali wybrani żołnierze. Dziś większość z budynków stoi pusta. Przyszła bowiem kolej na ostatnią grupę.
- A więc to już? – ciemnooki mężczyzna poprawił swój hełm, który zsunął się mu na oczy.
- Będę tęskniła, Alex – szczupła brunetka o długich włosach uśmiechnęła się z żalem i założyła za ucho niesforny kosmyk włosów.
- Może mogłabyś poprosić o przeniesienie?
- Moje miejsce jest tutaj – wskazała bazę, która za kilka dni zostanie rozebrana.
- Szkoda, że nie spotkaliśmy się w spokojniejszych czasach – wzdycha, spoglądając głęboko w jej zielone oczy.
W duszy modlił się, by go zatrzymała. Dała powód, by zostać. Jedno słowo, a zabierze ją na kraniec świata. Dokąd tylko zechce.
- Kto wie? Uważaj na siebie ... – odwróciła się na pięcie, patrząc w przestrzeń, by powstrzymać napływające łzy. Nie mogła zdobyć się na „żegnaj”.  Jeszcze nie teraz.
- Ty też, Sam – wyszeptał, pozwalając, by podmuch wiatru zagłuszył jego słowa.
Oddalała się szybko. Jedyne o czym myślała to przekroczenie progu pomieszczeń technicznych. Chciała wpaść do łazienki, zamknąć się w jednej z kabin i przeklinać dzień, w którym dała się wciągnąć w to bagno. Zamiast tego, podeszła do panelu kontrolnego i uruchomiła jedną z kamer. Tę, która skierowana była na urządzenie. Na czarny, przypominający wejście do jaskini, wehikuł. Łzy spływały jej po policzku, kiedy obserwowała powoli zbierających się tam żołnierzy. Wiedziała, że już nigdy ich nie zobaczy.
***
Alex stanąwszy przed urządzeniem, poczuł dreszcze przebiegające przez całe jego ciało. Po raz pierwszy odkąd zgodził się na udział w misji miał wątpliwości. Nie chodziło o Sam, ani o „ten świat”. Miał przeczucie, że stanie się coś złego  - nie wiedział tylko co.
Wokół EONa zebrali się już wszyscy. Grupa, gotowa porzucić doczesne życie i dobra, aby poświęcić się czemuś wyższemu. Tak przynajmniej mówili. Alex był jednak przekonany, że każde z nich jest tutaj z tego samego egoistycznego powodu co on – dla ucieczki. Nic nie trzymało go tutaj, a tam – gdziekolwiek i kiedykolwiek jest to tam – czeka niesamowita przygoda, której nie mógłby doświadczyć tutaj. Widząc błysk w oku osób stojących w szeregu obok niego, słysząc przyśpieszone bicia ich serc, wiedział dokładnie o czym teraz myślą. Czekali na pozwolenie. Na zgodę, by wreszcie ruszyć do akcji. Uwolnić się.
Wreszcie przed zebranymi stanął generał. Umięśniony, krótko ostrzyżony mężczyzna o morderczym spojrzeniu i ciele usianym dziesiątkami blizn,  które opowiadały losy wielu bitew. Dowódca miał na sobie koszulkę i spodnie w khaki, na nogach olbrzymie czarne trepy, a na głowie swoją zwyczajową czapkę – symbol władzy. W przeciwieństwie do żołnierzy nie miał ze sobą żadnego sprzętu, a jego strój był niekompletny. Nie musiał być – on zostaje.
Zmierzył ich uważnie, zatrzymując wzrok na każdym. Wreszcie zasalutował, a kiedy podwładni odpowiedzieli tym samym, zaczął.
- Wszyscy gotowi? To ostatnia szansa, żeby się wycofać. Mięczaków nam nie potrzeba!
W szeregu zapanowała cisza tak przeraźliwa, że dało się słyszeć szumiącą w żyłach krew. Generał nadal poważny, pozwolił odetchnąć swoim żołnierzom i już miał zamiar rozkazać wymarsz, kiedy nieoczekiwanie mu przerwano. Nie lubił tego. Bardzo.
- Oooh?! A co tu robią kobitki? – zapytał Green autentycznie zdziwiony z lekką nutą ironii. Alex nie wiedział, gdzie do tej pory służył mężczyzna, ale miał pierwszą poszlakę. Do jego oddziału nie przyjmowano kobiet.
Osobiście nie miał nic do widoku płci pięknej dzierżącej broń. Właściwie lubił ten widok. Połączenie  delikatności i bezwzględnej siły.  Kobiety miały lepsze wyczucie na polu walki. Łatwiej było się im ukryć, by zaskoczyć przeciwnika. Z zamyślenia wyrwał go głos jednej z dwóch dziewczyn, które były w jego oddziale.
- Może i masz nieco więcej między nogami, niż my Green, ale na pewno dużo mniej, między uszami ! – Evans posłała mu uśmiech, po czym zamilkła na widok wykrzywionej ze złości twarzy dowódcy. Była z siebie dumna, że w tak świetny sposób odcięła się starszemu i bardziej doświadczonemu żołnierzowi, wolała jednak nie ryzykować sprawdzenia gniewu przełożonego.
Wreszcie, by zażegnać dalsze kłótnie, otrzymali pozwolenie na użycie urządzenia. Jako pierwszy wszedł do środka Green, a za nim wbiegła Evans, by nie pokazać, że jest choć odrobinę mniej odważna niż mężczyźni. Obydwoje zniknęli w błysku zielonego światła, gdy tylko całe ciało znalazło się wewnątrz.
Nadeszła kolej Alexandra. Spojrzał w kierunku ukrytej wśród liści kamery i ledwie widzialnie skinął głową. Z przyzwyczajenia poprawił swój hełm, ruszając przed siebie. Zatrzymawszy się przed wehikułem, dotknął jego powierzchni. Była zima i … obca. Po plecach znów przebiegł mu dreszcz. Wiedział, że za plecami stoi jego dowódca gotowy w każdej chwili wybuchnąć. Mógł poruszyć się tylko w jednym kierunku.
- Jeszcze jeden krok i koniec z XXI wiekiem, ale ... jazda ! – pomyślał, wskakując do urządzenia. Oślepiło go zielonkawe światło, a w następnej sekundzie poczuł na sobie dotkliwe uderzenia z ziemią. Przed oczami mu pociemniało, a płuca dosłownie rozerwało od środka. Nie potrafił złapać oddechu.  Podniósł się i klęcząc podparty na ziemi uświadomił sobie, że jego misja właśnie się zaczęła.

Mass Effect Challange Day 8

Day 8 - Najmniej ulubiony towarzysz
Zastawiałem się, czy nie rozdzielić tego ponownie na poszczególne części trylogii, jednak stwierdziłem, że nie ma takiej potrzeby. Jest tylko jedna osoba, której nie darzę szczególną sympatią, nie znaczy to jednak to w ogóle go nie lubię - Zaeed. Miałem ten problem, że osobiście lubię wszystkie postacie, mniej lub bardziej, ale lubię  Każda z nich wnosi do świata swoją małą cząstkę, która czyni go tak wspaniałym. Nie wyobrażam sobie gry, bez któregokolwiek z nich. Ale wracając do Zaeeda. Dlaczego on? Po prostu wyszło mi tak z losowania, że lubię go najmniej. Aż dziwię się sam sobie, że pokonał Jacoba, który jak dla mnie jest postacią nudną czy Garrusa, którego fenomenu kompletnie nie rozumuję! Turianin jest nawet sympatyczny, ale dupy nie urywa, nie wspominając już o tym, że miałbym z nim romansować. To już wolę puszkę - znaczy się Tali :P 

wtorek, 13 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 7

Day 7 - Ulubiona żeńska towarzyszka
Ponownie rozpatrzę ulubione towarzyszki z podziałem na części serii. 
Mass Effect 1
Ashley Williams - bez dwóch zdań. Żołnierz jakim przedstawiono tutaj Ash, powinien być każdy w marines. Ma swoje zasady, których się trzyma i którym jest wierna. Nie zbyt lubi obcych, ale potrafi odstawić na bok swoje uprzedzenia podczas misji. Wierzy w Boga, czego się nie wstydzi. I choć jest twarda, nieustępliwa, interesuje się poezją i w głębi duszy ma nadzieję na gorące uczucie. W pewnym momencie gry, Shepard mówi Ashley za kogo ją brał, kiedy po raz pierwszy spotkali się na Eden Prime, kiedy to została sama z całego oddziału, którego śmierć musiała oglądać, a mimo to dzielnie walczyła. Nie potrafię teraz tego znaleźć, ale jak tylko dorwę się do dokładnego cytatu to od razu go tutaj wrzucę. Muszę więc oddać honory dla prawdziwej Ash, która jak dla mnie umarła wraz z końcem ME1.
"Why is it that whenever someone says 'with all due respect' they really mean 'kiss my ass'?
Mass Effect 2
Tutaj niewątpliwie wygrywa Samara. Zastanawiałem się poważnie, czy nie umieścić jej jako mojej ulubionej postaci z całej serii, jednak za brak możliwości pełnego romansu, gdyż wybaczcie mi panowie z BW, prawie pocałunek nie jest dla mnie nawet cieniem jakiegokolwiek romansu, jest u mnie na drugim miejscu, zaraz po Jack, której nie chciałem dublować. Wracając do oceny. Dlaczego Samara? Uwielbiam jej historię, jest chyba z jedną z najbardziej tragicznych i dotkliwych backgroundów postaci z całej serii. Nie było jej dane w życiu zaznać spokoju, a wszystko na czym jej zależało, co było dla niej cenne, przesypywało jej się przez palce. Skończyła jako justicar, która przysięgła zabić własne córki. Największy ból dla matki. Sama o sobie mówi, iż jest naczyniem pełnym smutku i żalu, ale jest wolna.
"Only your actions will be remember. May you choose them well."
Mass Effect 3
Ostatnia odsłona serii należy do EDI. Jest ona najciekawszą damską postacią. Wraz z grą rozwija się, próbuje stać się jak najbardziej ludzka, gdyż nie chce utożsamiać się ze Żniwiarzami. Aż serce mi się łamię, kiedy w 3/4 moich rozgrywek zabijałem ją na końcu wraz z gethami. Jedynie moja Shepard poświęciła się i rzuciła w wir syntezy, by dać EDI to czego ta zawsze pragnęła - prawdziwe życie. Mam nadzieję, że z tego skorzystała. Iż latała z Jokerem jeszcze przez wiele lat, szczęśliwa, że mogą być na prawdę razem. Tak właściwie nie mogę powiedzieć, dlaczego to właśnie ją polubiłem najbardziej, ale tak się stało. Może gdyby Ash się nie zmieniła, lub Tali, była trochę ciekawsze, albo dali kogoś z ME2 do drużyny, miejsce to by się zmieniło. Jednak póki co EDI wygrywa. I cieszy mnie to :)
"I enjoy the sight of humans on their knees ... That was a joke." 
Przeglądając internet namoknąłem się na śmieszny pic przedstawiający EDI, gdyby przejęła męską platformę. 


poniedziałek, 12 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 6

Day 6 - Ulubiony męski towarzysz
Na pewno nie mam jednego, w zależności od części trylogii, towarzysz się zmieniał, z tej lub innej przyczyny. Głównie chodziło to fakt, że nie był już dostępny, lub też BioWare zniszczyło jego postać. Moją ulubioną męską postacią z Mass Effect 1, którą mogłem mieć w drużynie jest Wrex.
Wrex, jak na każdego kroganina przystało kocha walkę, świetnie nadaje się do każdej bitwy, a ponad to, podobnie jak Jack, umili nam czas radosnymi komentarzami bez cenzury - bo się ku*** popłaczę :). Zabawa z nim w drużynie jest o wiele ciekawsza. "Wrex. Shepard." i wszystko wiadomo :) Po dziś dzień żałuję, że choć na chwilę nie mogę go mieć z powrotem w drużynie w ME2 i ME3. Szkoda!
"Anyone who fights us is either stupid or on Saren's payroll. Killing the latter is business. Killing the former is a favor to teh universe."

W ME2, moim ulubionym towarzyszem był Legion. Chyba mogę go nazwać postacią męską, choć na dobrą sprawę był robotem bez płci. A sam o sobie mówił - ta platforma, jednostka. Ale cóż ... . W każdym razie, sam się zdziwiłem, kiedy po znienawidzeniu gethów, podczas gry w ME1, w drugiej odsłonie go polubiłem najbardziej. Zastanawiałem się, czy nie umieścić na tym zaszczytnym miejscu Grunta, którego też bardzo lubię, jednak nie jest on Wrexem, a Legion przewyższa go pod kilkoma względami. Geth, który stara się rozgryźć sens swojego istnienia i sprawić, by jego "rasa" zaistniała. By wreszcie mogła sama o sobie decydować, jako pojedyncze jednostki. Miał już dość bycia pionkami osób trzecich.
"Does this unit have a soul?"

Wreszcie ME3. Tutaj niewątpliwie wygrywa James Vega. Nigdy nie wybaczę twórcom gry, iż nie dali nam możliwości romansowania z tak niesamowitą i charakterystyczną postacią jaką jest właśnie Jam. Jest on bardzo pocieszną postacią, choć nie wiem, czy taki opis by go ucieszył. Uwielbiam brać go na misje, ze względu na komentarze, które równie często śmieszą co wręcz zwalają z nóg, czasami z głupoty. Podoba mi się jego podejście do walki.
"Tech's not really my specialty, but I'll pull a few wires, see what comes out."
To są właśnie moje ulubione męskie postacie na przełomie całej trylogii Mass Effect. Mam nadzieję, że w nadchodzącej czwartej już odsłonie ME, o której przeczytałem dziś, że powstaje, nie zabraknie tak znakomitych postaci ! Jeśli interesuje Was więcej na temat plotek na temat ME4, zapraszam tutaj  http://masseffect.eu .

niedziela, 11 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 5

Day 5 - Ulubiona postać
Jack ! Bezapelacyjnie jest moją ulubioną postacią z całej trylogii. Jak to kiedyś powiedział sam Shepard:
 "I miss your friendly nature, when you're not around"
Zawsze z radością schodzę na samo dno statku, by porozmawiać z szaloną biotyczką, choć znam już dialogi na pamięć. Wielu uważa, że Jack jest straszną postacią, nie rozumie jej. Ale wystarczy choć trochę ja poznać, by dowiedzieć się co ją ukształtowało, co sprawiło, że jest taka jaką ją poznajemy w "Czyśćcu". Jej życie nie było wiosennym spacerkiem. W dodatku uwielbiam jej dogryzki, riposty i teksty, które wtrąca w czasie misji. Nigdy nie zapomnę, kiedy podczas misji lojalnościowej Mirandy, chciała przyjąć do drużyny jedną z wyżach rangą szych "Zaćmienia". 

sobota, 10 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 4

Day 4 - Paragon or Renegade?

Oczywiście, że paragon! Nie potrafię grać renegatem, chociaż próbowałem. Nie mogę się zdobyć na to, by być niemiłym dla ludzi, którzy sobie na to nie zasłużyli, nie potrafię skazywać niewinnych na śmierć, bo akurat mi przeszkadzają w czymś. Naprawdę się starałem, ale nic z tego. I choć grałem jak już wspomniałem kilkoma Shepardami i każdy z nich był inny, to każdy kroczył drogą prawdy, sprawiedliwości i "miłosierdzia". Jedyna renegatowska rzecz jaką zrobiłem to zabicie Rady na pokładzie Destiony Ascention :) - Nie lubiłem sku*** :P

piątek, 9 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 3

Day 3 - Ulubiona klasa postaci
Najlepiej byłoby mi zagrać klasą, która łączy w sobie biotykę i inżynierię, ale jak na złość, zawsze wybieram coś innego :) Grałem już żołnierzem, adeptem, inżynierem, a teraz, przy ponownym przechodzeniu gry wybrałem szpiega. Którym grało mi się najlepiej? Nie licząc szpiega, którym póki co gra mi się świetnie -snajperka, spalanie, przydałoby się jeszcze zwykłe przeciążenie, po ta amunicja, to taka trochę przereklamowana, wybrałbym inżyniera. U mnie inżynierem była akurat Pani Shepard. Klasa świetna w odwracaniu uwagi przeciwnika na tyle, by łatwo go zdjąć pojedynczym strzałem w głowę z prawie każdej snajperki. U mnie wygrywa więc ~Inżynier~ !
PS. Powinienem chyba zrobić wreszcie sobie strażnika :P 

czwartek, 8 listopada 2012

Mass Effect Challange Day 2

Day 2 - Pan, czy Pani Shepard? Dlaczego?
Oczywiście, że Pan Shepard ! Grałem zarówno male jak female Shepard, by poznać każdy możliwy dialog w grze. (Tak wiem, jestem nienormalny). Jednak trudno mi się było utożsamić z kobietą, mimo, iż strasznie podobała mi się jej kreacja. Jest kobietą, taką jak ja lubię je widzieć - twarde, nieustępliwe, gotowe bronić swoich racji i najbliższych, ale także pełne uczuć, bojące się zranienia. Niemniej jednak nie zmienia to faktu, że wolę grać male Shepard - za samą możliwość romansowania z Jack :) Żartuję. Łatwiej mi wejść w jego skórę, to dlatego. Mogę przenieść na niego moje cechy, przez co lepiej mi się gra !

środa, 7 listopada 2012

Rozdział I, część 1

Żaby nie było, że ściemniam i tak na prawdę nic nie piszę, wrzucę rozdział I, część 1. Jest on urwany właściwie w najciekawszym momencie, ale nie wiem jak go dalej opisać, by było dobrze ujęte :) Tyle jest, miłego czytania :)



Rozdział I
- Powinieneś ubierać się tak, jak przystało na młodego mężczyznę w twoim wieku – usłyszał głos matki dobiegający zza jego pleców.
Siedział przy kuchennym stole, bawiąc się płatkami, które już dawno nasiąknęły mlekiem do tego stopnia, że utworzyły w misce jedną całość – klejącą się papkę, w brązowej cieczy. Nie przerywając, rzucił.
- Mamo, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż mam dopiero 21 lat, a garnitury kupuje się głównie na pogrzeb?
- Ale ty tak uroczo wyglądasz w koszulach – protestowała, przygotowując drugie śniadanie dla młodszej siostry Jamiego, Emmy.
- To samo mówiłaś, kiedy zobaczyłaś dziadka w trumnie – odpowiedział, kątem oka zerkając na nagłówki jednej ze starych gazet, które ciągle kumulowały się na blacie. Jedną z nich ukradkiem włożył do torby nim matka zdzieliła go po głowie. Rozmasowując miejsce uderzenia, dodał – I kto powiedział, że chcę być słodki.
Kobieta okrążyła stół, siadając naprzeciw syna. Był niezwykle do niej podobny. Wycierając ręce w ścierkę, próbowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
- A niby jak inaczej chcesz poderwać jakąś miłą dziewczynę? Pamiętasz co mówiła babcia o kobietach? Na szczęście zacząłeś przybierać trochę mięśni.
Jamiemu łyżka wypadła z dłoni. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Tego typu rozmowy zwykle przeprowadzał z babcią, lub też jakby na to nie patrzeć ona z nim, gdyż jego rolą było głównie przytakiwanie lub zaprzeczanie. Według niej powinien już dawno znaleźć sobie odpowiednią dziewczynę, poślubić ją i mieć dziecko. Tak było w jej czasach. Nie przystało, by 21-latek był sam. Hańba! Jego matka zawsze śmiała się z tego. Czyżby straciła nadzieję?
- Mamo, wychodzę – oświadczył, kładąc nacisk na „mamo” i kierując się do drzwi – I nie zapominaj o Alice – uśmiechnął się, szczęśliwy, że matka nie widzi jego zwycięskiej miny. Tym zawsze pokonywał babcie.
- Alice ma chłopaka i z tego co wiem, nie jest tobą!
- Trafiony – jęknął w duszy, jak najszybciej opuszczając dom. Tym razem przegrał starcie.
Wyjął z kieszeni telefon, rozsunął go i napisał „ Dziś musisz mnie kryć. Pełnia”.
- Gdyby tylko wszystko było takie proste jak im się wydaje – westchnął, chowając telefon do torby. Szczerze nienawidził swojego życia. Ono go zresztą też.
Na głowę naciągnął kaptur, a ręce zanurzył głęboko w kieszenie niebieskich spodni. Nadchodziła zima, robiło się coraz zimniej. Minął już prawie rok … .
***
Lotka przeleciała tuż na jego prawym uchem, tak, że wyczuł delikatny ruch powietrza jaki wywołała. Wyrwało go z zamyślenia, zmuszając do przesunięcia głowy o kilka milimetrów. Błądził myślami przez cały trening, nie mogąc skupić się na grze, co chwila tracąc kontakt z rzeczywistością. Atletyczna kobieta o groźnej twarzy, ubrana w czerwony dres zakończyła mecz, ogłaszając zwycięstwo jego przeciwnika.
Do uszu Jamiego znów zaczęły docierać dźwięki. Wracał na halę. Było na niej nie więcej niż dwadzieścia osób – cała jego grupa, plus kilku nowych, którzy zapisali się do klubu na początku września. Choć był już koniec października, on nadal nie znał większości z nich. W pomieszczeniu panował okropny hałas, tysiące prowadzonych w jednym czasie rozmów mieszało się ze sobą, atakując wyczulony słuch chłopaka. Smród przepoconych ciał, drażnił jego nos. Nagle poczuł się osaczony, zaszczuty. „Co się ze mną dzieje?”, pomyślał, schodząc z kortu, by zrobić miejsce następnej dwójce. Sięgnął do swojej torby, by wyjąć wodę, kiedy podeszła do niego pani Joobs.
- Byłabym wdzięczna, gdybyś jednak się skupił – wyraz twarzy trenerki nie pozostawiał złudzeń; była wściekła – Za tydzień zawody, a ty zachowujesz się jakbyś pierwszy raz trzymał w ręku rakietkę ! Nasz „najlepszy” gracz, ten, na którego wszyscy stawiają. Żałosne!
Wyrzuciwszy ręce do góry, wróciła do sędziowania.
- Jaki wynik? – wrzasnęła, domagając się natychmiastowej odpowiedzi.
Jamie usiadł na ławce zrezygnowany. Przetarł koszulką spocone czoło, pociągając kolejny spory łyk wody. Ze wszystkich stron napierały na niego strzępki rozmów
- … on jest tą gwiazdą? ... , … on jest gorszy niż moja babcia! …, …gram lepiej od niego!...
Spuścił głowę wpatrując się w falującą w butelce wodę. Musi się skupić nim będzie za późno i zmarnuje swoją życiową szansę, jakiekolwiek to życie by nie było. Badminton był jedyną rzeczą, która pozwalała mu zapomnieć. Cała jego złość, cała frustracja ulatywały z niego z każdym uderzeniem lotki. Spojrzał na swoje ręce, które pokrywały niezliczone, małe, białe kreseczki. Blizny. Były niemym świadectwem jego krzywdy.
- Kiedy będzie już pan wśród nas panie Looe, proszę dać mi znać – głos trenerki rozległ się nad nim jakby znikąd. Po hali rozniósł się szyderczy śmiech pozostałych klubowiczów – Muszę z panem poważnie porozmawiać – odwróciła się do reszty grupy nakazując wszystkim iść pod prysznice i przypominając, że w przyszłym tygodniu nie ma zajęć, gdyż odbywają się zawody. Odesłała wszystkich. Wszystkich z wyjątkiem Jamiego i Sama.
Jam czuł na sobie spojrzenie chłopca przez cały trening, jednak dopiero teraz odważył się na niego spojrzeć. Jego twarz była jak maska, niewyrażająca żadnych emocji. Lepsze to niż, spojrzenie pełne pogardy lub szyderstwa. Chłopak zawsze zwracał uwagę na Sama. Nie był szczególnie przystojny, nie wyróżniał się w klubie, jego gra była dobra, lecz było wielu lepszych od niego. Coś jednak zawsze go w nim przyciągało. Oczy przypominające rozpuszczoną, gorącą czekoladę, krótkie, brązowe włosy, roześmiana twarz, wieczne nieogarnięcie? Z zamyślenia ponownie wyrwał go głos trenerki.
- Gems, pomożesz w treningach! – rozkazała – Masz tydzień, by przypomnieć mu jak się gra. Nie jesteś na jego poziomie, ale z jego obecnym zaangażowaniem nawet ty go pokonasz. Jakieś pytania?
- Gdzie mamy trenować? Hala jest zajęta cały dzień. Będę ćwiczył w domu, dwa razy ciężej niż zwykle! – obiecał Jamie.
- To nie przynosi efektu – ucięła uniesieniem dłoni jego dalsze próby targowania – Hala jest wolna codziennie od godziny 22, a stróż ma u mnie dług – pokazała swoje zęby w czymś, co zapewne miało być uśmiechem – Zaczynacie od dziś.
- Ale … - zaczęli oboje, unikając wzajemnych spojrzeń.
- Żadnych „ale” – zarządziła – I nie myślcie, że nie przyjdę was sprawdzić!
- Zatopiony – Jamie miał wrażenie, że cały ten dzień to jeden z jego koszmarów.

- Słucham? – Jam odebrał telefon, poprawiając wiszącą u boku torbę. Był już w połowie drogi na uczelnie, po tym kiedy jak błyskawicznie zmienił ubranie, uciekając przed rozmową z Samem i wybiegł z przebieralni.
- To gdzie dziś będziemy? – usłyszał znużony głos Alice – Muszę odpowiednio „porozmawiać” z matką, by nas nie wsypała. Jak zawsze zresztą.
- Mamy problem.
- Czyżby mój dzień miał stać się jednak ciekawy? Nienawidzę, być zamknięta w domu!
- Muszę trenować dziś późno wieczorem i to nie sam, a jest pełnia! – prawie krzyknął, na szczęście w ostatnim momencie przypomniał sobie, że idzie zatłoczoną ulicą.
- Z kim będziesz trenował? – Alice wyraźnie najbardziej zainteresowała ta informacja.
- Czy to ważne? Ważne, że nie mogę, bo trening zaczyna się o 22, a ja jestem w tych godzinach niedysponowany !
- Przecież będziesz w budynku, znajdziecie miejsce, bez księżycowego światła i vuala !
- Wiesz, że to tak nie działa! O północy i tak się zmienię – westchnął – Możesz zacząć być poważna i mi pomóc? Mogłabyś „porozmawiać” z trenerką? – zapytał z nadzieją w głosie.
- A mi zarzucasz, że nie wiem jak co działa? Ja mam z nią porozmawiać, skoro jestem uwięziona tutaj do wieczora ! W dodatku skąd mam wiedzieć, gdzie mam jej szukać, pewnie o tej porze będzie już siedzieć w domu.
- Zapewniała, że przyjdzie mnie sprawdzić.
- A ty jej uwierzyłeś. Typowe. Zresztą nie ważne, ale nie odpowiedziałeś mi, kto będzie twoją ofiarą, kiedy już wypuścisz zwierze – zaśmiała się ze swojego żartu.
Jamie przewrócił oczami, mając ochotę ją zabić. Czy ona zawsze musiała być taka beztroska, jakby całe życie było jednym wielkim przedstawieniem, a ona zawsze otrzymywała najlepsze role. To pewnie dlatego, że ma to szczęście iż już nie żyje, nic gorszego ją nie spotka. Przełykając wszystkie brzydkie słowa, które pchały mu się na usta, prawie wysyczał.
- Samuel Gems.
Po drugiej stronie zapadła kompletna cisza.
- Czy to ten chłopak, o którym prawie bezustannie mówisz?
Teraz Jamie nie wiedział co odpowiedzieć.
- Bezustannie? Wspomniałem o nim kilka razy, nic wielkiego.
- Czekaj, czekaj, jak to szło … . Ah, już pamiętam. Gdybyś widziała jego uśmiech. Jak się na niego patrzy, kiedy się śmieje, samemu masz ochotę się uśmiechać. Eh, gdybyś widziała te czekoladowe oczy, kiedy śledzi nimi każdy mój ruch na korcie, gdy razem gramy. Hehe, mogłaś widzieć jaką ma trawę na brzuchu, albo ….
- Rozumiem do czego zmierzasz – przerwał jej Jam – Ale zapewniam Cię, że fakt, że jestem zauroczony jego osobą, nie jest tutaj problem.
- Zauroczony – prychnęła dziewczyna – Wpadłeś po uszy idioto.
- Nie będę rozmawiał z tobą na ten temat, chciałem …
- Zapewniam cię, że jeszcze nie raz będziesz o tym ze mną rozmawiać, a twoje obietnice, że nie będziesz mnie już męczył opisami jego, jakże to cudownej osoby, nic dla mnie nie znaczą. Wiem kiedy kłamiesz, Jamesie Loobs.
- Czy zajmiemy się wreszcie istotą problemu?
- Czyli tym, że nie chcesz by biedy Sam zobaczył cię w roli zwierzaka? – zapytała niewinnie.
- Tak – zaakcentował każdą literę.
- Wreszcie do czegoś doszliśmy.
- Mam wrażenie, że świetnie się bawisz.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – Jam wyobraził sobie jak uśmiecha się szeroko w szaleńczy sposób – Jednak nie jestem w stanie nic ci obiecać. Postaram się namierzyć trenerkę, a jak się nie uda, po 22 przyjdę ci na ratunek. Cała ja – dorzuciła zadowolona.
- Tylko nie wpadnij w samo zachwyt.
- Za późno – rozłączyła się.
- Wrak – skwitował rozmowę, chowając telefon do kieszeni.
- James ! – usłyszał za sobą. Odwrócił się, by zobaczyć biegnącego w jego stronę Sama.
„Jest coś jeszcze po wraku?”, pomyślał, siląc się na uśmiech.
- Nawet nie zorientowałem się kiedy wyszedłeś – rzucił zdyszany, opierając ręce na kolanach – Chciałem tylko zapytać, czy mógłbyś po mnie wpaść wieczorem. Pewnie zapomnę o treningu, a nie chcę cię wystawić.
- W porządku. Nie ma problemu, skoro mieszkasz po drodze na halę.
- Wiesz, gdzie mieszkam? – zapytał zdziwiony.
- Muszę pędzić na zajęcia, jestem spóźniony – rzucił Jam, oddalając się jak najszybciej. Samobójstwo to jedyne co przychodziło mu teraz na myśl.
- Do zobaczenia – wyszeptał Sam, patrząc za znikającym chłopakiem. Miał nadzieję, że skoro będą razem trenować, uda mu się choć przez chwilę porozmawiać ze swoim idolem.
***
Jamie leżał na łóżku, uderzając o sufit małą piłeczką. Jego myśli kłębiły się w jego głowie, goniąc jedna za drugą. Martwił się, czy wszystko się uda. Czy Alice załatwi sprawę z trenerką, czy uda mu się uniknąć przemiany na oczach Sama. Sam … . Westchnął przeciągle, przyciskając do twarzy poduszkę, jednocześnie przerywając rzucanie.
Jeśli go nie interesował, dlaczego ciągle o nim myślał? Dlaczego miał nadzieję, że chłopak się do niego odezwie, nawet jeśli będzie to totalne głupstwo lub chociażby przywitanie? Dlaczego czekał na jego uśmiech i spojrzenie czekoladowych oczu? Dlaczego ciągle o nim mówił? Aghr ! Wrzasnął, rzucając poduszką w ścianę. Alice miała rację, był mocno popaprany. Łagodnie mówiąc.
- Jak długo zamierzasz tutaj leżeć? – zapytała Emma spoglądając na brata, przez uchylone drzwi. – Czy nie masz nocnych treningów?
-Wieczornych – skorygował Jem – Czego chcesz? – zapytał oschle, choć nie chciał jej urazić. Po prostu nie miał ochoty, by rozmawiać teraz z kimkolwiek.
- Jak wolisz. Chciałam tylko zapytać czy masz pożyczyć trochę kasy.
- Trochę? To znaczy ile?
- Gadasz jak matka!
Chłopak nie spuszczał z niej wzroku wyczekując odpowiedzi.
- No nie wiem … 50? – strzeliła.
Jamie wyjął z kieszeni portfel, wyjął gotówkę i wyciągnął ją w kierunku siostry.
- Tylko tego nie przepij, nie przyćpaj, ani nie przepal.
- Obiecuję! – rozpromieniła się, wyjmując banknot z jego ręki i chowając go do kieszeni spodni – Widzimy się rano!
Chłopak znów został sam. Spojrzał na budzik. 20:30. Jeszcze pół godziny, po czym chcąc czy nie chcąc będzie musiał się zbierać. Sięgnął po telefon. Jeden sms. „Nie ma jej już na uczelni, jadę sprawdzić jej dom. Dopisuję kolejny dług do spłacenia, na pokaźnej już liście.”
Szybkimi ruchami palców odpisał „Ubierz się ciepło, bo zmarzniesz”. Nie minęła sekunda, gdy otrzymał odpowiedź „ Bardzo śmieszne, Loobs”.
***
Stał przed drzwiami wejściowymi domu Sama, czekając, aż ktoś zareaguje na drugie już naciśniecie dzwonka. To niemożliwe, by poszedł sam, skoro zaproponował, by po niego podejść. Z konsternacji wyrwał go dźwięk dobiegający z wnętrza domu. Ktoś wreszcie ruszył się, by mu otworzyć.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Samuel wyśliznął się z przez nie, starając się ukryć przed gościem wnętrze domu.
- Jestem gotów, możemy iść – oświadczył – Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać.
- Nic nie szkodzi, rozgrzejemy się na boisku – spróbował się uśmiechnąć.
Sam spojrzał na niego, odwzajemniając uśmiech.
- Nie myśl tylko, że łatwo mnie pokonasz. Sporo ćwiczyłem, od czasu naszego ostatniego pojedynku – zapewnił, przepuszczając Jema w furtce – Od zawsze chciałem grać tak jak ty. Zazdroszczę ci.
- Kwestia przypadku. Zresztą twój styl jest bardzo dobry, kilka rzeczy wciąż robisz źle, ale myślę, że w ciągu najbliższych paru miesięcy bez problemu mnie dogonisz, a może nawet prześcigniesz?
Było zbyt ciemno, by to dostrzec, lecz Jamie mógłby przysiąc, że Sam zarumienił się, chowając twarz w kołnierzu skórzanej kurtki. Był jednak wdzięczny za ten mrok. Dzięki temu nie widział księżyca, a jego światło nie docierało do jego ciała, wymuszając na nim przemianę. Wciąż miał kilka godzin na to, by się bezpiecznie przemienić, po tym jak trenerka wpadnie na halę przepraszając ich i odwołując treningi. „Alice, oby ci się udało”, pomyślał, prawie błagalnie. Sprawdził wyświetlacz telefonu. Żadnych wiadomości, czy nieodebranych połączeń.
- Alice to twoja dziewczyna, prawda?
Pytanie to wyrwało go z własnych myśli. „Że co, proszę?” Czy naprawdę po uczelni szaleją tego typu plotki? Przecież wampirzyca ma chłopaka. Wprawdzie już nie studiuje, ale Ali postarała się, by wszyscy wiedzieli o jego istnieniu. Skąd więc ta plotka? A może Sam go sprawdza?
- Kto naopowiadał ci takich bzdur?
- Nikt, po prostu często widzę was razem. Wydajesz się wtedy całkiem inny, radosny, uśmiechnięty, rozluźniony.
Ciało Jema jeszcze bardziej się napięło. Czy tak odbierają ich zachowanie postronni ludzie? Jako oznakę bliskiego uczucia, które niewątpliwie miało ich łączyć?
- Alice ma chłopaka i to nie jestem ja – zakończył rozmowę Jamie, przyśpieszając kroku. Cała skóra go swędziała. Miał ochotę zdrapać ją, zerwać z siebie niczym niewygodny, zbyt mały i ciasny kokon. Marzył o tym, by wyrwać się z okowów skóry, ruszając wolny na otwarty teren. Poczuć wiatr na twarzy, nawet jeśli w niczym nie będzie ona przypominała jego własnej. Ponownie zerknął na wyświetlacz. Ciągle żadnych wiadomości. 21:55.
***
- Gdzie jest ta przeklęta kobieta – warknęła Alice, opierając się o latarnię przed domem trenerki.
Była z siebie taka dumna, kiedy udało jej się wyciągnąć jej adres, kiedy ochroniarz udostępnił jej wszystkie dokumenty w uniwersyteckim dziekanacie. Żałowała tylko, że mężczyzna nie zna haseł do poszczególnych kont i komputerów. Mogłaby się wtedy zabawić, dowiadując paru ciekawych rzeczy.
Teraz jednak stała późnym wieczorem na środku ulicy, czekając, aż jakaś nieznana jej do tej pory kobieta wróci do domu, by mogła ją zauroczyć i pójść coś zjeść. Marzyła o ciepłej krwi. Miała ochotę zatopić się w każdym przechodniu, który ją mijał, zerkając na nią kątem oka. Wyjątkiem stanowił stary, brudny pijaczyna, który wzbudził w niej tylko odruchy wymiotne i pogardę. Błagała, by stopić się z latarnią, ukrywając swoją obecność.
Wreszcie, kiedy traciła, już wszelką nadzieję, drzwi domu, przy którym czuwała, otwarły się. Stanęła w nich wysoka kobieta, o krótkich włosach, ubrana w długi płaszcz. W świetle sądzącym się z wnętrza domu wydawał się skórzany. W ręce trzymała coś, co wyglądało jak kluczyki do samochodu. Zamknęła za sobą, kierując się w stronę podjazdu, ku zaparkowanemu tam Citroenie. „Mam Cię”, pomyślała Alice, wychodząc z ukrycia.
-Alice?!
Niepewnie odwróciła się, oszukując samą siebie. Jednym z przekleństw bycia wampirem jest doskonały słuch. Odkąd została jednym z nich, nie potrafiła pomylić głosu. Teraz też tak było. Za nią stały jej dwie najlepsze przyjaciółki. Przynajmniej teoretycznie. W praktyce nie utrzymywała z nimi kontaktu praktycznie od czasu przemiany. Sara i Gina.
Kiedy już sobie poradziła z przemianą, przystosowała się do bycia wampirem i pogodziła z faktem, iż  nie żyje, nie postarzeje się i nigdy nie umrze, cóż, drugi raz, musiała zająć się sprawą swojego środowiska. Zauroczyła więc swoje przyjaciółki, by ciągle sądziły, że Alice jest z nimi, żyje własnym, starym, skradzionym jej życiem. Od tego czasu spotkała ich tylko dwa razy, za każdym razem zadziwiając je, że tak szybko wróciła z ubikacji, że jednak przyszła lub narzekając, że zapomniała o napojach.
-Co tutaj robisz? Przecież wczoraj mówiłaś, że zostajesz na weekend w akademiku, by pobyć trochę sam na sam z Jerrym! – zapytała Gina, niska brunetka, która fascynowała się kulturą południowej europy.  
-Zmiana planów – kątem oka zerknęła na trenerkę, zbliżając się do samochodu. Nie miała czasu, by rozmawiać z dziewczynami. Już nie potrafiła znaleźć z nimi wspólnego języka, ich przyjaźń wygasła, przynajmniej dla niej. – Muszę biec, jestem umówiona. Pogadamy wkrótce, wybaczcie więc, ale spadam – wysiliła się na szczery uśmiech i już miała się odwrócić, kiedy Sara, złapała ją za rękaw.
- Tak łatwo nas nie spławisz. Opowiadaj! Wreszcie umówiłaś się z Jerrym! Gadałaś o tym od roku !
Alice spojrzała na nie, uświadamiając sobie co im zrobiła. Dziewczyny żyły w nieistniejącej rzeczywistości przez ostatnie pięć lat. W ich umysłach ciągle były razem, ukończyły studia, poszły do pracy. Ich życia były kiepskim serialem, w którym dziewczyna kazała im żyć, a teraz wpadła na sam środek planu. Patrząc w oczy uśmiechniętych kobiet zastanawiała się, dlaczego im to zrobiła. Na początku chciała nadal mieć przyjaciół. Nie chciała tłumaczyć się, dlaczego nie ma jej na zajęciach, dlaczego nie chce spotkać się przed zmrokiem. To samo zrobiła swojej rodzinie; matce, ojcu, bratu. Była zwykłą oszustką. W tej krótkiej chwili uświadomiła sobie jak bardzo sobą gardziła, jak mocno się nienawidziła oraz to, że, gdyby miała zrobić to ponownie, zrobiłaby to.
Z  odrętwienia wyrwał ją dźwięk zapalanego silnika samochodowego. Przerażona, obejrzała się za siebie. Trenerka opuszczała pojazd, kierując się w stronę centrum miasta. Zawiodła.
- Więc ? – Gina zaczęła się niecierpliwić – Co się z Tobą dzieje, Al? Dziwnie się dziś zachowujesz.
Alice zacisnęła dłonie w pięści.
- Przepraszam dziewczyny, ale naprawdę muszę gdzieś teraz być – w jej oczach wezbrały łzy, usilnie starając się jej powstrzymać, kontynuowała – Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo was przepraszam. Myślę, że powinnyśmy porozmawiać …
***
Lotka przeleciał tuż koło niego, upadając na ziemię. Przegrał. Znowu. Spojrzał na Sama, idącego w jego stronę. Pierwsze zwycięstwo go cieszyło, teraz wydaje się być równie załamany co on sam. Co się z nim dzieje? Stracił wolę walki, wiedział o tym. Nie był jednak pewny dlaczego – zbliżająca się rocznica, jego osobiste dramaty, Alice, która z dnia na dzień wydaje się coraz bardziej oddalać, choć udaje, że nic się nie dzieje, Sam … ? Uniósł głowę, napotykając na ciemne oczy chłopca.
- Co się dzieje? – zapytał bez ogródek, kładąc mu dłoń na ramieniu, zmuszając by na niego spojrzał – Nie grasz jak ty! Nie grasz jak osoba, w której …, w której widziałem swojego mistrza! Pewnie nawet nie wiedziałeś do dzisiaj, że istnieję, ale ja cię obserwowałem. Twoja gra to … to najbardziej niesamowity widok jaki widziałem. Szybkość, refleks, pamięć. – Jamie nie potrafił na niego spojrzeć, unikał jego wzroku – Te zawody mają zadecydować o całym twoim życiu, nie możesz ich przegrać. Sprawię, że odzyskasz wolę walki, obiecuję!
Blondyn odwrócił się, puszczając ramię Jema.
- Choć napijmy się wody, a potem wracajmy do ćwiczeń.
Usiedli na zniszczonej ławce pod ścianą, gdzie leżały ich sportowe torby, pełne zapasowych paletek, lotek i butelek na wodę, przeważnie pustych.
- Postaram się teraz zagrać jak dawniej – Jamie pociągnął solidny łyk z butelki. – Pytałeś co się dzieje. Rok temu w moim życiu wydarzyło się coś strasznego, coś co mnie zmieniło. Teraz to do mnie wraca. Stale o tym myślę, przez co nie mogę się na niczym skupić. Zły moment na melancholię, nie musisz nic mówić.
Sam patrzył na niego, nie mogąc oderwać wzroku. Wreszcie rozmawiali. Czekał na to od dnia, kiedy go zobaczył. Tysiące razy odtwarzał w myślach różne sytuacje, w których odzywają się do siebie. Miał wtedy tyle do powiedzenia. Teraz, brakowało mu słów. To, co chciał mu powiedzieć, nie było odpowiednie w tej sytuacji. W ogóle nie powinien tego mówić. Wstał, chcąc ruszyć w stronę swojej strony kortu.
Nie zrobił jednak ani jednego kroku, kiedy coś go zatrzymało. Odwrócił głowę, spoglądając na swoją rękę. Jamie trzymał go mocno za przedramię. Zaskoczony, nie wiedział, co odpowiedzieć.
- O co chodzi?
- Przepraszam, że cię zawiodłem – wyszeptał – Pozbieram się, byś znów mógł się uczyć na mojej grze, choć nie wiem, czy możesz się jeszcze czegoś ode mnie nauczyć.
- Nie chodzi o to, że zawiodłeś mnie. Mam wrażenie, że zawiodłeś samego siebie, odmawiając walki – uwolnił się z uścisku – Jest dopiero jedenasta, nie martw się, mamy mnóstwo czasu do świtu.
- Co?! – wrzasnął Jamie, ożywiając się – Muszę zadzwonić, TERAZ!
***
- Cholera, zgubiłam ją – uwolniła nadmiar frustracji kopiąc w pobliski śmietnik. Znajdowała się, gdzieś w północnej części miasta, która wyglądała jakby mieszkali tutaj tylko bezdomni. No może poza paroma kolorowymi domami publicznymi, z których sączyło się czerwone światło i choroby weneryczne.
Dziewczyna z rezygnacją obejrzała się dookoła. Była w kropce. Nie udało jej się wykonać zadania, stała po kostki w wodzie, a w dodatku nie bardzo wiedziała, jak wytłumaczyć to wszystko Jamiemu, kiedy już dojdzie do konfrontacji. Zerknęła na wyświetlacz telefonu, zamierając. Dziesięć nieodebranych połączeń, wszystkie od Jema. Gdyby nie zobaczyła, która jest godzina, pewnie oddzwoniłaby zapytać, co się stało. Teraz jednak nie ulegało wątpliwości, że chłopakowi skończył się czas, a ona go zawiodła. Godzina 11:20, nie dotrze na halę przed dwunastą. Wrzasnęła z wściekłości.
***
Sam patrzył, jak Jamie wrzuca wszystko do swojej torby, zarzuca ją na ramię i kieruje się w stronę wyjścia.
- Gdzie idziesz?! Nie skończyliśmy treningu ! – wrzasnął za nim, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Wahadłowe drzwi, rytmicznie zakołysały się na zawiasach, Jem był już na korytarzu.
Chwycił swoją torbę, biegiem rzucając się w pogoń za chłopakiem. Czy on zawsze był taki dziwny, czy może zyskiwał tę cechę przy bliższym poznaniu?
Dogonił go dopiero przy drzwiach wyjściowych. Stał tam trzymając klamkę, jakby bał się wyjść na zewnątrz. Samuel zatrzymał się obok, zerkając przez oszklone drzwi na zewnątrz. Noc wydawała się chłodna. Wiatr szalał do woli zrywając z drzew resztę kolorowych liści, ciskając nimi o ziemię, domy, chodniki. Niebo było krystalicznie czyste, chłopak mógł bez trudu dojrzeć całe konsygnacje gwiazd, którymi w dzieciństwie się interesował. Jednak nic z tych rzeczy nie zwróciło jego uwagi. Skupił się bowiem na podziwianiu pełnej tarczy księżyca, która zdawała się świecić jaśniej niż zazwyczaj, ozdabiając nocny nieboskłon i oświetlając ziemię swym jasnym blaskiem.
- Chyba zamierzasz się przebrać, prawda? – zapytał.
Jamie odwrócił głowę w jego stronę, ale zdawał się patrzeć przez niego. Wpatrywał się w niego niemalże z zaskoczeniem. Dopiero teraz Sam zauważył, że chłopak jest spocony, lecz na pewno nie był to efekt ich treningu. Miał drgawki i gęsią skórkę. Wyglądał, jakby coś sprawiało mu ogromny ból, ale mimo to starał się z tym walczyć. Zaczynał się bać.
- Przepraszam – rzucił Jam, otwierając drzwi, jednocześnie wpuszczając do środka księżycowy blask. Jego ciało tylko na to czekało. Spojrzał w księżyc. Nie mógł dłużej walczyć.
Coś uderzyło w Jamiego zbijając go z nóg i wpychając w głąb korytarza. Przez chwilę byli tylko plątaniną złączonych, walczących ze sobą ciał. Tworzyli ciemny kształt na środku korytarza, gdzie ledwie docierało wygladające przez niezamknięte drzwi księżycowe światło. Sam dopiero teraz uświadomił sobie, że się trzęsie.
Nagle szamotający rozdzielili się, odskakując od siebie na kilka metrów. Chłopak widział jak krążą dookoła siebie, gotowi by zaatakować przeciwnika. Zupełnie nieświadomie wyszukał na ścianie włącznik prądu, zapalając wszystkie lampy w szkole i rozświetlając korytarz. Zamarł, gdy jego wzrok zatrzymał się na Jamim.
Nie przypominał on starego siebie. Jego potargany strój sporotwy leżał w połowie drogi pomiędzy drzwiami, a nim. Całe ciało pokryło coś co przypominało sierść. Z palców wyrastały długie, ciemne pazury, takie jak u dzikich psów. Włosy zmieniły się w sierść, która spełzła wzdłóż ucha, okrywając sporą gęstwiną całą linię podbródka, do samej brody, gdzie nagle się zatrzymała. Twarz także się zmieniła. Stała się wroga, obca, zwierzęca. Jedyne co pozostało w nim starego to oczy. Niebieskie jak pogodne niebo, które ukrywały duszę w tym potwornym ciele. Naprzeciw niego stało podobne monstrum, tyle, że większe i bardziej umięśnione.
Z jego ust wydobył się mimowolny krzyk.