Żaby nie było, że ściemniam i tak na prawdę nic nie piszę, wrzucę rozdział I, część 1. Jest on urwany właściwie w najciekawszym momencie, ale nie wiem jak go dalej opisać, by było dobrze ujęte :) Tyle jest, miłego czytania :)
Rozdział I
- Powinieneś ubierać się tak, jak przystało na młodego
mężczyznę w twoim wieku – usłyszał głos matki dobiegający zza jego pleców.
Siedział przy kuchennym stole, bawiąc się płatkami, które
już dawno nasiąknęły mlekiem do tego stopnia, że utworzyły w misce jedną całość
– klejącą się papkę, w brązowej cieczy. Nie przerywając, rzucił.
- Mamo, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż mam
dopiero 21 lat, a garnitury kupuje się głównie na pogrzeb?
- Ale ty tak uroczo wyglądasz w koszulach – protestowała,
przygotowując drugie śniadanie dla młodszej siostry Jamiego, Emmy.
- To samo mówiłaś, kiedy zobaczyłaś dziadka w trumnie –
odpowiedział, kątem oka zerkając na nagłówki jednej ze starych gazet, które
ciągle kumulowały się na blacie. Jedną z nich ukradkiem włożył do torby nim matka
zdzieliła go po głowie. Rozmasowując miejsce uderzenia, dodał – I kto
powiedział, że chcę być słodki.
Kobieta okrążyła stół, siadając naprzeciw syna. Był
niezwykle do niej podobny. Wycierając ręce w ścierkę, próbowała nawiązać z nim
kontakt wzrokowy.
- A niby jak inaczej chcesz poderwać jakąś miłą dziewczynę?
Pamiętasz co mówiła babcia o kobietach? Na szczęście zacząłeś przybierać trochę
mięśni.
Jamiemu łyżka wypadła z dłoni. Nie mógł uwierzyć w to, co
właśnie usłyszał. Tego typu rozmowy zwykle przeprowadzał z babcią, lub też
jakby na to nie patrzeć ona z nim, gdyż jego rolą było głównie przytakiwanie
lub zaprzeczanie. Według niej powinien już dawno znaleźć sobie odpowiednią
dziewczynę, poślubić ją i mieć dziecko. Tak było w jej czasach. Nie przystało,
by 21-latek był sam. Hańba! Jego matka zawsze śmiała się z tego. Czyżby
straciła nadzieję?
- Mamo, wychodzę – oświadczył, kładąc nacisk na „mamo” i
kierując się do drzwi – I nie zapominaj o Alice – uśmiechnął się, szczęśliwy,
że matka nie widzi jego zwycięskiej miny. Tym zawsze pokonywał babcie.
- Alice ma chłopaka i z tego co wiem, nie jest tobą!
- Trafiony – jęknął w duszy, jak najszybciej opuszczając
dom. Tym razem przegrał starcie.
Wyjął z kieszeni telefon, rozsunął go i napisał „ Dziś
musisz mnie kryć. Pełnia”.
- Gdyby tylko wszystko było takie proste jak im się wydaje –
westchnął, chowając telefon do torby. Szczerze nienawidził swojego życia. Ono
go zresztą też.
Na głowę naciągnął kaptur, a ręce zanurzył głęboko w
kieszenie niebieskich spodni. Nadchodziła zima, robiło się coraz zimniej. Minął
już prawie rok … .
***
Lotka przeleciała tuż na jego prawym uchem, tak, że wyczuł
delikatny ruch powietrza jaki wywołała. Wyrwało go z zamyślenia, zmuszając do
przesunięcia głowy o kilka milimetrów. Błądził myślami przez cały trening, nie
mogąc skupić się na grze, co chwila tracąc kontakt z rzeczywistością.
Atletyczna kobieta o groźnej twarzy, ubrana w czerwony dres zakończyła mecz,
ogłaszając zwycięstwo jego przeciwnika.
Do uszu Jamiego znów zaczęły docierać dźwięki. Wracał na
halę. Było na niej nie więcej niż dwadzieścia osób – cała jego grupa, plus
kilku nowych, którzy zapisali się do klubu na początku września. Choć był już
koniec października, on nadal nie znał większości z nich. W pomieszczeniu
panował okropny hałas, tysiące prowadzonych w jednym czasie rozmów mieszało się
ze sobą, atakując wyczulony słuch chłopaka. Smród przepoconych ciał, drażnił jego
nos. Nagle poczuł się osaczony, zaszczuty. „Co się ze mną dzieje?”, pomyślał,
schodząc z kortu, by zrobić miejsce następnej dwójce. Sięgnął do swojej torby,
by wyjąć wodę, kiedy podeszła do niego pani Joobs.
- Byłabym wdzięczna, gdybyś jednak się skupił – wyraz twarzy
trenerki nie pozostawiał złudzeń; była wściekła – Za tydzień zawody, a ty
zachowujesz się jakbyś pierwszy raz trzymał w ręku rakietkę ! Nasz „najlepszy”
gracz, ten, na którego wszyscy stawiają. Żałosne!
Wyrzuciwszy ręce do góry, wróciła do sędziowania.
- Jaki wynik? – wrzasnęła, domagając się natychmiastowej
odpowiedzi.
Jamie usiadł na ławce zrezygnowany. Przetarł koszulką
spocone czoło, pociągając kolejny spory łyk wody. Ze wszystkich stron napierały
na niego strzępki rozmów
- … on jest tą gwiazdą? ... , … on jest gorszy niż moja
babcia! …, …gram lepiej od niego!...
Spuścił głowę wpatrując się w falującą w butelce wodę. Musi
się skupić nim będzie za późno i zmarnuje swoją życiową szansę, jakiekolwiek to
życie by nie było. Badminton był jedyną rzeczą, która pozwalała mu zapomnieć.
Cała jego złość, cała frustracja ulatywały z niego z każdym uderzeniem lotki. Spojrzał
na swoje ręce, które pokrywały niezliczone, małe, białe kreseczki. Blizny. Były
niemym świadectwem jego krzywdy.
- Kiedy będzie już pan wśród nas panie Looe, proszę dać mi
znać – głos trenerki rozległ się nad nim jakby znikąd. Po hali rozniósł się
szyderczy śmiech pozostałych klubowiczów – Muszę z panem poważnie porozmawiać –
odwróciła się do reszty grupy nakazując wszystkim iść pod prysznice i
przypominając, że w przyszłym tygodniu nie ma zajęć, gdyż odbywają się zawody.
Odesłała wszystkich. Wszystkich z wyjątkiem Jamiego i Sama.
Jam czuł na sobie spojrzenie chłopca przez cały trening,
jednak dopiero teraz odważył się na niego spojrzeć. Jego twarz była jak maska,
niewyrażająca żadnych emocji. Lepsze to niż, spojrzenie pełne pogardy lub
szyderstwa. Chłopak zawsze zwracał uwagę na Sama. Nie był szczególnie
przystojny, nie wyróżniał się w klubie, jego gra była dobra, lecz było wielu
lepszych od niego. Coś jednak zawsze go w nim przyciągało. Oczy przypominające
rozpuszczoną, gorącą czekoladę, krótkie, brązowe włosy, roześmiana twarz,
wieczne nieogarnięcie? Z zamyślenia ponownie wyrwał go głos trenerki.
- Gems, pomożesz w treningach! – rozkazała – Masz tydzień,
by przypomnieć mu jak się gra. Nie jesteś na jego poziomie, ale z jego obecnym
zaangażowaniem nawet ty go pokonasz. Jakieś pytania?
- Gdzie mamy trenować? Hala jest zajęta cały dzień. Będę
ćwiczył w domu, dwa razy ciężej niż zwykle! – obiecał Jamie.
- To nie przynosi efektu – ucięła uniesieniem dłoni jego
dalsze próby targowania – Hala jest wolna codziennie od godziny 22, a stróż ma
u mnie dług – pokazała swoje zęby w czymś, co zapewne miało być uśmiechem –
Zaczynacie od dziś.
- Ale … - zaczęli oboje, unikając wzajemnych spojrzeń.
- Żadnych „ale” – zarządziła – I nie myślcie, że nie przyjdę
was sprawdzić!
- Zatopiony – Jamie miał wrażenie, że cały ten dzień to
jeden z jego koszmarów.
- Słucham? – Jam odebrał telefon, poprawiając wiszącą u boku
torbę. Był już w połowie drogi na uczelnie, po tym kiedy jak błyskawicznie
zmienił ubranie, uciekając przed rozmową z Samem i wybiegł z przebieralni.
- To gdzie dziś będziemy? – usłyszał znużony głos Alice –
Muszę odpowiednio „porozmawiać” z matką, by nas nie wsypała. Jak zawsze
zresztą.
- Mamy problem.
- Czyżby mój dzień miał stać się jednak ciekawy? Nienawidzę,
być zamknięta w domu!
- Muszę trenować dziś późno wieczorem i to nie sam, a jest
pełnia! – prawie krzyknął, na szczęście w ostatnim momencie przypomniał sobie,
że idzie zatłoczoną ulicą.
- Z kim będziesz trenował? – Alice wyraźnie najbardziej
zainteresowała ta informacja.
- Czy to ważne? Ważne, że nie mogę, bo trening zaczyna się o
22, a ja jestem w tych godzinach niedysponowany !
- Przecież będziesz w budynku, znajdziecie miejsce, bez
księżycowego światła i vuala !
- Wiesz, że to tak nie działa! O północy i tak się zmienię –
westchnął – Możesz zacząć być poważna i mi pomóc? Mogłabyś „porozmawiać” z
trenerką? – zapytał z nadzieją w głosie.
- A mi zarzucasz, że nie wiem jak co działa? Ja mam z nią
porozmawiać, skoro jestem uwięziona tutaj do wieczora ! W dodatku skąd mam
wiedzieć, gdzie mam jej szukać, pewnie o tej porze będzie już siedzieć w domu.
- Zapewniała, że przyjdzie mnie sprawdzić.
- A ty jej uwierzyłeś. Typowe. Zresztą nie ważne, ale nie
odpowiedziałeś mi, kto będzie twoją ofiarą, kiedy już wypuścisz zwierze –
zaśmiała się ze swojego żartu.
Jamie przewrócił oczami, mając ochotę ją zabić. Czy ona
zawsze musiała być taka beztroska, jakby całe życie było jednym wielkim
przedstawieniem, a ona zawsze otrzymywała najlepsze role. To pewnie dlatego, że
ma to szczęście iż już nie żyje, nic gorszego ją nie spotka. Przełykając
wszystkie brzydkie słowa, które pchały mu się na usta, prawie wysyczał.
- Samuel Gems.
Po drugiej stronie zapadła kompletna cisza.
- Czy to ten chłopak, o którym prawie bezustannie mówisz?
Teraz Jamie nie wiedział co odpowiedzieć.
- Bezustannie? Wspomniałem o nim kilka razy, nic wielkiego.
- Czekaj, czekaj, jak to szło … . Ah, już pamiętam. Gdybyś
widziała jego uśmiech. Jak się na niego patrzy, kiedy się śmieje, samemu masz
ochotę się uśmiechać. Eh, gdybyś widziała te czekoladowe oczy, kiedy śledzi
nimi każdy mój ruch na korcie, gdy razem gramy. Hehe, mogłaś widzieć jaką ma
trawę na brzuchu, albo ….
- Rozumiem do czego zmierzasz – przerwał jej Jam – Ale
zapewniam Cię, że fakt, że jestem zauroczony jego osobą, nie jest tutaj
problem.
- Zauroczony – prychnęła dziewczyna – Wpadłeś po uszy
idioto.
- Nie będę rozmawiał z tobą na ten temat, chciałem …
- Zapewniam cię, że jeszcze nie raz będziesz o tym ze mną
rozmawiać, a twoje obietnice, że nie będziesz mnie już męczył opisami jego,
jakże to cudownej osoby, nic dla mnie nie znaczą. Wiem kiedy kłamiesz, Jamesie
Loobs.
- Czy zajmiemy się wreszcie istotą problemu?
- Czyli tym, że nie chcesz by biedy Sam zobaczył cię w roli
zwierzaka? – zapytała niewinnie.
- Tak – zaakcentował każdą literę.
- Wreszcie do czegoś doszliśmy.
- Mam wrażenie, że świetnie się bawisz.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – Jam wyobraził sobie jak
uśmiecha się szeroko w szaleńczy sposób – Jednak nie jestem w stanie nic ci
obiecać. Postaram się namierzyć trenerkę, a jak się nie uda, po 22 przyjdę ci
na ratunek. Cała ja – dorzuciła zadowolona.
- Tylko nie wpadnij w samo zachwyt.
- Za późno – rozłączyła się.
- Wrak – skwitował rozmowę, chowając telefon do kieszeni.
- James ! – usłyszał za sobą. Odwrócił się, by zobaczyć
biegnącego w jego stronę Sama.
„Jest coś jeszcze po wraku?”, pomyślał, siląc się na
uśmiech.
- Nawet nie zorientowałem się kiedy wyszedłeś – rzucił
zdyszany, opierając ręce na kolanach – Chciałem tylko zapytać, czy mógłbyś po
mnie wpaść wieczorem. Pewnie zapomnę o treningu, a nie chcę cię wystawić.
- W porządku. Nie ma problemu, skoro mieszkasz po drodze na
halę.
- Wiesz, gdzie mieszkam? – zapytał zdziwiony.
- Muszę pędzić na zajęcia, jestem spóźniony – rzucił Jam,
oddalając się jak najszybciej. Samobójstwo to jedyne co przychodziło mu teraz
na myśl.
- Do zobaczenia – wyszeptał Sam, patrząc za znikającym
chłopakiem. Miał nadzieję, że skoro będą razem trenować, uda mu się choć przez
chwilę porozmawiać ze swoim idolem.
***
Jamie leżał na łóżku, uderzając o sufit małą piłeczką. Jego
myśli kłębiły się w jego głowie, goniąc jedna za drugą. Martwił się, czy
wszystko się uda. Czy Alice załatwi sprawę z trenerką, czy uda mu się uniknąć
przemiany na oczach Sama. Sam … . Westchnął przeciągle, przyciskając do twarzy
poduszkę, jednocześnie przerywając rzucanie.
Jeśli go nie interesował, dlaczego ciągle o nim myślał?
Dlaczego miał nadzieję, że chłopak się do niego odezwie, nawet jeśli będzie to
totalne głupstwo lub chociażby przywitanie? Dlaczego czekał na jego uśmiech i
spojrzenie czekoladowych oczu? Dlaczego ciągle o nim mówił? Aghr ! Wrzasnął,
rzucając poduszką w ścianę. Alice miała rację, był mocno popaprany. Łagodnie
mówiąc.
- Jak długo zamierzasz tutaj leżeć? – zapytała Emma
spoglądając na brata, przez uchylone drzwi. – Czy nie masz nocnych treningów?
-Wieczornych – skorygował Jem – Czego chcesz? – zapytał
oschle, choć nie chciał jej urazić. Po prostu nie miał ochoty, by rozmawiać
teraz z kimkolwiek.
- Jak wolisz. Chciałam tylko zapytać czy masz pożyczyć
trochę kasy.
- Trochę? To znaczy ile?
- Gadasz jak matka!
Chłopak nie spuszczał z niej wzroku wyczekując odpowiedzi.
- No nie wiem … 50? – strzeliła.
Jamie wyjął z kieszeni portfel, wyjął gotówkę i wyciągnął ją
w kierunku siostry.
- Tylko tego nie przepij, nie przyćpaj, ani nie przepal.
- Obiecuję! – rozpromieniła się, wyjmując banknot z jego
ręki i chowając go do kieszeni spodni – Widzimy się rano!
Chłopak znów został sam. Spojrzał na budzik. 20:30. Jeszcze
pół godziny, po czym chcąc czy nie chcąc będzie musiał się zbierać. Sięgnął po
telefon. Jeden sms. „Nie ma jej już na uczelni, jadę sprawdzić jej dom.
Dopisuję kolejny dług do spłacenia, na pokaźnej już liście.”
Szybkimi ruchami palców odpisał „Ubierz się ciepło, bo
zmarzniesz”. Nie minęła sekunda, gdy otrzymał odpowiedź „ Bardzo śmieszne,
Loobs”.
***
Stał przed drzwiami wejściowymi domu Sama, czekając, aż ktoś
zareaguje na drugie już naciśniecie dzwonka. To niemożliwe, by poszedł sam,
skoro zaproponował, by po niego podejść. Z konsternacji wyrwał go dźwięk
dobiegający z wnętrza domu. Ktoś wreszcie ruszył się, by mu otworzyć.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Samuel wyśliznął
się z przez nie, starając się ukryć przed gościem wnętrze domu.
- Jestem gotów, możemy iść – oświadczył – Przepraszam, że
tak długo musiałeś czekać.
- Nic nie szkodzi, rozgrzejemy się na boisku – spróbował się
uśmiechnąć.
Sam spojrzał na niego, odwzajemniając uśmiech.
- Nie myśl tylko, że łatwo mnie pokonasz. Sporo ćwiczyłem,
od czasu naszego ostatniego pojedynku – zapewnił, przepuszczając Jema w furtce
– Od zawsze chciałem grać tak jak ty. Zazdroszczę ci.
- Kwestia przypadku. Zresztą twój styl jest bardzo dobry,
kilka rzeczy wciąż robisz źle, ale myślę, że w ciągu najbliższych paru miesięcy
bez problemu mnie dogonisz, a może nawet prześcigniesz?
Było zbyt ciemno, by to dostrzec, lecz Jamie mógłby
przysiąc, że Sam zarumienił się, chowając twarz w kołnierzu skórzanej kurtki.
Był jednak wdzięczny za ten mrok. Dzięki temu nie widział księżyca, a jego
światło nie docierało do jego ciała, wymuszając na nim przemianę. Wciąż miał
kilka godzin na to, by się bezpiecznie przemienić, po tym jak trenerka wpadnie
na halę przepraszając ich i odwołując treningi. „Alice, oby ci się udało”,
pomyślał, prawie błagalnie. Sprawdził wyświetlacz telefonu. Żadnych wiadomości,
czy nieodebranych połączeń.
- Alice to twoja dziewczyna, prawda?
Pytanie to wyrwało go z własnych myśli. „Że co, proszę?” Czy
naprawdę po uczelni szaleją tego typu plotki? Przecież wampirzyca ma chłopaka.
Wprawdzie już nie studiuje, ale Ali postarała się, by wszyscy wiedzieli o jego
istnieniu. Skąd więc ta plotka? A może Sam go sprawdza?
- Kto naopowiadał ci takich bzdur?
- Nikt, po prostu często widzę was razem. Wydajesz się wtedy
całkiem inny, radosny, uśmiechnięty, rozluźniony.
Ciało Jema jeszcze bardziej się napięło. Czy tak odbierają
ich zachowanie postronni ludzie? Jako oznakę bliskiego uczucia, które
niewątpliwie miało ich łączyć?
- Alice ma chłopaka i to nie jestem ja – zakończył rozmowę
Jamie, przyśpieszając kroku. Cała skóra go swędziała. Miał ochotę zdrapać ją,
zerwać z siebie niczym niewygodny, zbyt mały i ciasny kokon. Marzył o tym, by
wyrwać się z okowów skóry, ruszając wolny na otwarty teren. Poczuć wiatr na
twarzy, nawet jeśli w niczym nie będzie ona przypominała jego własnej. Ponownie
zerknął na wyświetlacz. Ciągle żadnych wiadomości. 21:55.
***
- Gdzie jest ta przeklęta kobieta – warknęła Alice,
opierając się o latarnię przed domem trenerki.
Była z siebie taka dumna, kiedy udało jej się wyciągnąć jej
adres, kiedy ochroniarz udostępnił jej wszystkie dokumenty w uniwersyteckim
dziekanacie. Żałowała tylko, że mężczyzna nie zna haseł do poszczególnych kont
i komputerów. Mogłaby się wtedy zabawić, dowiadując paru ciekawych rzeczy.
Teraz jednak stała późnym wieczorem na środku ulicy,
czekając, aż jakaś nieznana jej do tej pory kobieta wróci do domu, by mogła ją
zauroczyć i pójść coś zjeść. Marzyła o ciepłej krwi. Miała ochotę zatopić się w
każdym przechodniu, który ją mijał, zerkając na nią kątem oka. Wyjątkiem
stanowił stary, brudny pijaczyna, który wzbudził w niej tylko odruchy wymiotne
i pogardę. Błagała, by stopić się z latarnią, ukrywając swoją obecność.
Wreszcie, kiedy traciła, już wszelką nadzieję, drzwi domu,
przy którym czuwała, otwarły się. Stanęła w nich wysoka kobieta, o krótkich
włosach, ubrana w długi płaszcz. W świetle sądzącym się z wnętrza domu wydawał
się skórzany. W ręce trzymała coś, co wyglądało jak kluczyki do samochodu.
Zamknęła za sobą, kierując się w stronę podjazdu, ku zaparkowanemu tam
Citroenie. „Mam Cię”, pomyślała Alice, wychodząc z ukrycia.
-Alice?!
Niepewnie odwróciła się, oszukując samą siebie. Jednym z
przekleństw bycia wampirem jest doskonały słuch. Odkąd została jednym z nich,
nie potrafiła pomylić głosu. Teraz też tak było. Za nią stały jej dwie
najlepsze przyjaciółki. Przynajmniej teoretycznie. W praktyce nie utrzymywała z
nimi kontaktu praktycznie od czasu przemiany. Sara i Gina.
Kiedy już sobie poradziła z przemianą, przystosowała się do
bycia wampirem i pogodziła z faktem, iż
nie żyje, nie postarzeje się i nigdy nie umrze, cóż, drugi raz, musiała
zająć się sprawą swojego środowiska. Zauroczyła więc swoje przyjaciółki, by
ciągle sądziły, że Alice jest z nimi, żyje własnym, starym, skradzionym jej
życiem. Od tego czasu spotkała ich tylko dwa razy, za każdym razem zadziwiając
je, że tak szybko wróciła z ubikacji, że jednak przyszła lub narzekając, że
zapomniała o napojach.
-Co tutaj robisz? Przecież wczoraj mówiłaś, że zostajesz na
weekend w akademiku, by pobyć trochę sam na sam z Jerrym! – zapytała Gina,
niska brunetka, która fascynowała się kulturą południowej europy.
-Zmiana planów – kątem oka zerknęła na trenerkę, zbliżając
się do samochodu. Nie miała czasu, by rozmawiać z dziewczynami. Już nie
potrafiła znaleźć z nimi wspólnego języka, ich przyjaźń wygasła, przynajmniej
dla niej. – Muszę biec, jestem umówiona. Pogadamy wkrótce, wybaczcie więc, ale
spadam – wysiliła się na szczery uśmiech i już miała się odwrócić, kiedy Sara,
złapała ją za rękaw.
- Tak łatwo nas nie spławisz. Opowiadaj! Wreszcie umówiłaś
się z Jerrym! Gadałaś o tym od roku !
Alice spojrzała na nie, uświadamiając sobie co im zrobiła.
Dziewczyny żyły w nieistniejącej rzeczywistości przez ostatnie pięć lat. W ich
umysłach ciągle były razem, ukończyły studia, poszły do pracy. Ich życia były
kiepskim serialem, w którym dziewczyna kazała im żyć, a teraz wpadła na sam
środek planu. Patrząc w oczy uśmiechniętych kobiet zastanawiała się, dlaczego
im to zrobiła. Na początku chciała nadal mieć przyjaciół. Nie chciała tłumaczyć
się, dlaczego nie ma jej na zajęciach, dlaczego nie chce spotkać się przed
zmrokiem. To samo zrobiła swojej rodzinie; matce, ojcu, bratu. Była zwykłą
oszustką. W tej krótkiej chwili uświadomiła sobie jak bardzo sobą gardziła, jak
mocno się nienawidziła oraz to, że, gdyby miała zrobić to ponownie, zrobiłaby
to.
Z odrętwienia wyrwał
ją dźwięk zapalanego silnika samochodowego. Przerażona, obejrzała się za
siebie. Trenerka opuszczała pojazd, kierując się w stronę centrum miasta. Zawiodła.
- Więc ? – Gina zaczęła się niecierpliwić – Co się z Tobą
dzieje, Al? Dziwnie się dziś zachowujesz.
Alice zacisnęła dłonie w pięści.
- Przepraszam dziewczyny, ale naprawdę muszę gdzieś teraz
być – w jej oczach wezbrały łzy, usilnie starając się jej powstrzymać,
kontynuowała – Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo was przepraszam. Myślę, że
powinnyśmy porozmawiać …
***
Lotka przeleciał tuż koło niego, upadając na ziemię.
Przegrał. Znowu. Spojrzał na Sama, idącego w jego stronę. Pierwsze zwycięstwo
go cieszyło, teraz wydaje się być równie załamany co on sam. Co się z nim
dzieje? Stracił wolę walki, wiedział o tym. Nie był jednak pewny dlaczego –
zbliżająca się rocznica, jego osobiste dramaty, Alice, która z dnia na dzień
wydaje się coraz bardziej oddalać, choć udaje, że nic się nie dzieje, Sam … ?
Uniósł głowę, napotykając na ciemne oczy chłopca.
- Co się dzieje? – zapytał bez ogródek, kładąc mu dłoń na
ramieniu, zmuszając by na niego spojrzał – Nie grasz jak ty! Nie grasz jak
osoba, w której …, w której widziałem swojego mistrza! Pewnie nawet nie
wiedziałeś do dzisiaj, że istnieję, ale ja cię obserwowałem. Twoja gra to … to
najbardziej niesamowity widok jaki widziałem. Szybkość, refleks, pamięć. –
Jamie nie potrafił na niego spojrzeć, unikał jego wzroku – Te zawody mają
zadecydować o całym twoim życiu, nie możesz ich przegrać. Sprawię, że odzyskasz
wolę walki, obiecuję!
Blondyn odwrócił się, puszczając ramię Jema.
- Choć napijmy się wody, a potem wracajmy do ćwiczeń.
Usiedli na zniszczonej ławce pod ścianą, gdzie leżały ich
sportowe torby, pełne zapasowych paletek, lotek i butelek na wodę, przeważnie
pustych.
- Postaram się teraz zagrać jak dawniej – Jamie pociągnął
solidny łyk z butelki. – Pytałeś co się dzieje. Rok temu w moim życiu wydarzyło
się coś strasznego, coś co mnie zmieniło. Teraz to do mnie wraca. Stale o tym
myślę, przez co nie mogę się na niczym skupić. Zły moment na melancholię, nie
musisz nic mówić.
Sam patrzył na niego, nie mogąc oderwać wzroku. Wreszcie
rozmawiali. Czekał na to od dnia, kiedy go zobaczył. Tysiące razy odtwarzał w
myślach różne sytuacje, w których odzywają się do siebie. Miał wtedy tyle do powiedzenia.
Teraz, brakowało mu słów. To, co chciał mu powiedzieć, nie było odpowiednie w
tej sytuacji. W ogóle nie powinien tego mówić. Wstał, chcąc ruszyć w stronę
swojej strony kortu.
Nie zrobił jednak ani jednego kroku, kiedy coś go
zatrzymało. Odwrócił głowę, spoglądając na swoją rękę. Jamie trzymał go mocno
za przedramię. Zaskoczony, nie wiedział, co odpowiedzieć.
- O co chodzi?
- Przepraszam, że cię zawiodłem – wyszeptał – Pozbieram się,
byś znów mógł się uczyć na mojej grze, choć nie wiem, czy możesz się jeszcze
czegoś ode mnie nauczyć.
- Nie chodzi o to, że zawiodłeś mnie. Mam wrażenie, że
zawiodłeś samego siebie, odmawiając walki – uwolnił się z uścisku – Jest
dopiero jedenasta, nie martw się, mamy mnóstwo czasu do świtu.
- Co?! – wrzasnął Jamie, ożywiając się – Muszę zadzwonić,
TERAZ!
***
- Cholera, zgubiłam ją – uwolniła nadmiar frustracji kopiąc
w pobliski śmietnik. Znajdowała się, gdzieś w północnej części miasta, która
wyglądała jakby mieszkali tutaj tylko bezdomni. No może poza paroma kolorowymi
domami publicznymi, z których sączyło się czerwone światło i choroby
weneryczne.
Dziewczyna z rezygnacją obejrzała się dookoła. Była w
kropce. Nie udało jej się wykonać zadania, stała po kostki w wodzie, a w
dodatku nie bardzo wiedziała, jak wytłumaczyć to wszystko Jamiemu, kiedy już
dojdzie do konfrontacji. Zerknęła na wyświetlacz telefonu, zamierając. Dziesięć
nieodebranych połączeń, wszystkie od Jema. Gdyby nie zobaczyła, która jest
godzina, pewnie oddzwoniłaby zapytać, co się stało. Teraz jednak nie ulegało
wątpliwości, że chłopakowi skończył się czas, a ona go zawiodła. Godzina 11:20,
nie dotrze na halę przed dwunastą. Wrzasnęła z wściekłości.
***
Sam patrzył, jak Jamie wrzuca wszystko do swojej torby,
zarzuca ją na ramię i kieruje się w stronę wyjścia.
- Gdzie idziesz?! Nie skończyliśmy treningu ! – wrzasnął za
nim, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Wahadłowe drzwi, rytmicznie zakołysały
się na zawiasach, Jem był już na korytarzu.
Chwycił swoją torbę, biegiem rzucając się w pogoń za
chłopakiem. Czy on zawsze był taki dziwny, czy może zyskiwał tę cechę przy
bliższym poznaniu?
Dogonił go dopiero przy drzwiach wyjściowych. Stał tam
trzymając klamkę, jakby bał się wyjść na zewnątrz. Samuel zatrzymał się obok,
zerkając przez oszklone drzwi na zewnątrz. Noc wydawała się chłodna. Wiatr
szalał do woli zrywając z drzew resztę kolorowych liści, ciskając nimi o
ziemię, domy, chodniki. Niebo było krystalicznie czyste, chłopak mógł bez trudu
dojrzeć całe konsygnacje gwiazd, którymi w dzieciństwie się interesował. Jednak
nic z tych rzeczy nie zwróciło jego uwagi. Skupił się bowiem na podziwianiu
pełnej tarczy księżyca, która zdawała się świecić jaśniej niż zazwyczaj,
ozdabiając nocny nieboskłon i oświetlając ziemię swym jasnym blaskiem.
- Chyba zamierzasz się przebrać, prawda? – zapytał.
Jamie odwrócił głowę w jego stronę, ale zdawał się patrzeć
przez niego. Wpatrywał się w niego niemalże z zaskoczeniem. Dopiero teraz Sam
zauważył, że chłopak jest spocony, lecz na pewno nie był to efekt ich treningu.
Miał drgawki i gęsią skórkę. Wyglądał, jakby coś sprawiało mu ogromny ból, ale
mimo to starał się z tym walczyć. Zaczynał się bać.
- Przepraszam – rzucił Jam, otwierając drzwi, jednocześnie
wpuszczając do środka księżycowy blask. Jego ciało tylko na to czekało. Spojrzał
w księżyc. Nie mógł dłużej walczyć.
Coś uderzyło w Jamiego zbijając go z nóg i wpychając w głąb
korytarza. Przez chwilę byli tylko plątaniną złączonych, walczących ze sobą
ciał. Tworzyli ciemny kształt na środku korytarza, gdzie ledwie docierało wygladające
przez niezamknięte drzwi księżycowe światło. Sam dopiero teraz uświadomił
sobie, że się trzęsie.
Nagle szamotający rozdzielili się, odskakując od siebie na
kilka metrów. Chłopak widział jak krążą dookoła siebie, gotowi by zaatakować
przeciwnika. Zupełnie nieświadomie wyszukał na ścianie włącznik prądu,
zapalając wszystkie lampy w szkole i rozświetlając korytarz. Zamarł, gdy jego
wzrok zatrzymał się na Jamim.
Nie przypominał on starego siebie. Jego potargany strój
sporotwy leżał w połowie drogi pomiędzy drzwiami, a nim. Całe ciało pokryło coś
co przypominało sierść. Z palców wyrastały długie, ciemne pazury, takie jak u
dzikich psów. Włosy zmieniły się w sierść, która spełzła wzdłóż ucha, okrywając
sporą gęstwiną całą linię podbródka, do samej brody, gdzie nagle się
zatrzymała. Twarz także się zmieniła. Stała się wroga, obca, zwierzęca. Jedyne
co pozostało w nim starego to oczy. Niebieskie jak pogodne niebo, które
ukrywały duszę w tym potwornym ciele. Naprzeciw niego stało podobne monstrum,
tyle, że większe i bardziej umięśnione.
Z jego ust wydobył się mimowolny krzyk.