piątek, 26 października 2012

Heyo :) A więc postanowiłem, że wrzucę moje najnowsze opowiadanie do oceny publicznej. Sam nie wiem dlaczego, może jestem masochistą? Któż wie :P Mam po prostu nadzieję, że przeczytacie i ocenicie, chociażby po to by mi dogryźć :P Miłego czytnia :)


Prolog
„Biegł ile sił w nogach, jednak  wciąż było nie dość szybko. Ścigająca go postać doganiała go z zatrważającą prędkością. Już dawno pozbył się dodatkowego balastu jakim była torba, lecz i to nie pomogło mu szybciej biec. Istota była tuż za nim. Czuł jej oddech muskający jego kark, nieświeży oddech przywodzący na myśl krew i nieświeże mięso. Choć starał się biec najszybciej jak potrafił, nie mógł uciec; wiedzę tę można było dostrzec w jego czekoladowych oczach. Nieoświetlona, betonowa uliczka nie miała końca. Był jak antylopa ścigana przez geparda, wiedział, że ucieczka nie ma sensu. I kiedy sobie to uświadomił, poczuł na sobie olbrzymi ciężar, który zbił go z nóg.”

Jamie ocknął się gwałtownie, siadając. Z jego ust wyrwało się coś na podobieństwo krzyku, skamlenia bitego zwierzęcia.
- Aaauuuaaa! – usłyszał znajomy dziewczęcy głos, po czym coś z hukiem spadło na ziemię.
Był oblany zimnym potem, a koszulka lepiła się do jego ciała. Walcząc z rozwiewającą się wizją koszmaru, który nawiedzał go co noc, sięgnął ku lampce nocnej.
Blada poświata sącząca się przez abażur, rozświetliła delikatnie pokój, sprawiając, że w pomieszczeniu zatańczyły wysokie cienie. Chłopak nie zwrócił na nie uwagi. Na podłodze pod oknem leżała bowiem Alice, jego przyjaciółka.
- Co robisz w środku nocy na ziemi w moim pokoju? – zapytał, przyglądając się tarczy budzika. 3:40.
Dziewczyna pozbierała się, z tryumfalnym uśmiechem oświadczając, że wpadła w odwiedziny, a on zamiast zadawać głupie pytania powinien zaproponować jej coś do picia.
- Przepraszam, ale krew się skończyła – rzucił, kładąc się z powrotem – I następnym razem użyj drzwi. Wchodzenie oknem nie należy do twoich mocnych stron. – dorzucił złośliwie.
Alice zbliżyła się do kręgu światła. Była średniego wzrost dziewczyną o delikatnych, aczkolwiek wyraźnych rysach twarzy. Miała urodę kobiet z krajów azjatyckich – pełne, okrągłe czarne oczy, długie czarne włosy, których nienawidziła czesać, lecz przerażała ją myśl o ich ścięciu, zadziorny uśmiech i mleczna karnacja, którą podkreślała różem na policzkach. Ubrana była w dopasowane do granic możliwości niebieskie jeansy i białą sportową koszulę, na którą założyła niebieski sweter bez rękawów. Na nogi jak zwykle włożyła czarne, wygodne tenisówki, a na szyi zawiesiła długi wisiorek z drogim kamieniem, którego nazwy Jamie nigdy nie mógł zapamiętać. Był to jedyny elementy biżuterii jaki dziewczyna skłonna była ubierać, lub też robiła to instynktownie.
- Gdybyś mnie tak nie wystraszył, nie spadłabym z parapetu. Pewnie jutro będę miała siniaki – poskarżyła się, siadając na brzegu łóżka, by w świetle lampki lepiej ocenić stan swego ciała.
- Taaa, niewątpliwie – chłopak przewrócił oczami, odwracając się do niej plecami, jednocześnie naciągając kołdrę na głowę.
- Gdybyś chociaż miał coś na ząb w ramach przeprosin – westchnęła – No cóż, na szczęście sama się o to zatroszczyłam. Zawsze lubiłam wiewiórki … - urwała, gdy chłopak gwałtownie odwrócił się i wlepił w nią wystraszone spojrzenie.
- Żartowałam – roześmiała się tak, jak to robiła jedynie w jego obecności.
Jamie z niedowierzaniem pokręcił głową, po czym zrezygnowany ponownie opadł na plecy. Przed oczami miał jedynie starający okryć się mrokiem sufit.
Alice położyła się obok niego, trącając go biodrem, by zrobił jej więcej miejsca. Spoważniała.
- Znów ten sen? – zapytała cicho.
- Raczej koszmar … .
- Boisz się?
- Każdej nocy – wyszeptał, kiedy dziewczyna złapała go za rękę. Poczuł chłód przenikający jego rozpaloną skórę. Tego potrzebował, orzeźwiającego zimna.
Zamknął oczy. Tej nocy nie zobaczył już tych żółtych, jarzących się ślepi, odbijających się w szklistych źrenicach.