Prolog
„Guide this one to where the travelers never
tires (…)”
Leżałem w kałuży własnej krwi, czując jak powoli uchodzi ze
mnie życie. Właściwie to miałem szczęście, że ciągle żyłem. Gdyby kula trafiła
odrobinę wyżej, w najlepszym wypadku, przebiłaby tętnicę szyjną. W najgorszym
od razu oderwałaby mi głowę. Zamiast tego pocisk roztrzaskał mi bark,
przechodząc na wylot. Druga kula przeszła przez pancerz, raniąc trzewia. Trzeci
pocisk uderzył w prawe udo, przewracając mnie na ziemię. Gethy nie traciły
czasu na dobicie mnie; przestałem wzbudzać ich zainteresowanie, kiedy mój
pistolet znalazł się poza zasięgiem, a moje parametry życiowe zaczęły
gwałtownie spadać. Nie minęło więcej, niż kilka uderzeń serca, gdy zostałem sam
w zdewastowany, ociekającym krwią i dziwnym płynem korytarzu, otoczony przez
martwe ciała zarówno strażników jak i maszyn. Wkrótce miałem do nich dołączyć.
W tej chwili jednak nie myślałem o sobie, o tym, że za chwilę umrę. W tym momencie
moje myśli krąży wokół moich … przyjaciół. Myślałem o wspólnie spędzonych
chwilach, dziwacznych sytuacjach, jakie nam się przytrafiały.
Gwałtowny spazm poderwał moje ciało, wyginając je w łuk. Z
ust pociekła mi krew; metaliczny, obcy smak, który sprawił, że chciałem
wymiotować. Powinienem walczyć;
doczołgać się do pobliskiego pomieszczenia, spróbować użyć medi-żeli, wezwać
pomoc. Nie zrobiłem tego. Poddałem się i …, było mi z tym dobrze. Życie
dokonało wyboru za mnie. Czy nie zawsze tak jest?
Mówi się, że w chwili, kiedy umieramy lub jesteśmy blisko
nieuchronnej śmierci, przed oczami przebiegają nam obrazy z całego naszego
życia. Byśmy mieli ten ułamek sekundy dla siebie. Jeszcze raz mogli ujrzeć
twarze naszych bliskich, ludzi, których kochamy, przypomnieć sobie szczęśliwe
momenty naszego życia.
Osobiście uważam, że jest to kara, a nie żadna nagroda, czy przywilej. Nasz mózg chce nam przypomnieć co właśnie tracimy – byśmy w ostatnich chwilach naszego nędznego życia żałowali, że umieramy.
Osobiście uważam, że jest to kara, a nie żadna nagroda, czy przywilej. Nasz mózg chce nam przypomnieć co właśnie tracimy – byśmy w ostatnich chwilach naszego nędznego życia żałowali, że umieramy.
Ja także ujrzałem swoje życie. Ich twarze, uśmiechy.
Poczułem żal, że widzę je po raz ostatni. Wtedy oślepił mnie blask światła.
Zdawał się przypominać punkt na końcu tunelu, do którego zbliżałem się z każdym
krokiem - których nie robiłem. Czy to właśnie TO światło, które odbierze mi
świadomość? Pozwoliłem na to, kaszląc krwią zmieszaną z gęstą śliną, która
spłynęła mi kącikiem ust.
Rozdział 1
Nazywam się Aaron Blooth, urodziłem się na Ziemi w roku
2161, jestem człowiekiem. Wielu zapewne zapytałoby, co w tym niezwykłego. W
dzisiejszych czasach warto jednak zaznaczyć jakiej jest się rasy i skąd
pochodzi. Tego wymaga zjednoczona galaktyka.
Czasy, w których byliśmy sami we wszechświecie, a
przynajmniej tak wierzyliśmy, minęły. Kilka lat temu ludzkość odkryła na Marsie
ukryte archiwa, doprowadziło to do odnalezienia pierwszego przekaźnika masy,
dotąd uważanego za księżyc Plutona, a w efekcie do Wojny Pierwszego Kontaktu –
tak poznaliśmy Turian.
W ten sposób ludzkość dołączyła do galaktycznej społeczności, dzięki czemu otworzyły się przed nami nowe możliwości. Technologie, o których nam się nawet nie śniło. Życie, tak bardzo różne od tego jakie znaliśmy. Dla mnie było to jak spełnienie marzeń.
W ten sposób ludzkość dołączyła do galaktycznej społeczności, dzięki czemu otworzyły się przed nami nowe możliwości. Technologie, o których nam się nawet nie śniło. Życie, tak bardzo różne od tego jakie znaliśmy. Dla mnie było to jak spełnienie marzeń.
Mnie i siostrę wychowała matka. Mieszkaliśmy w małym
mieszkaniu w centrum miasta. Żyliśmy skromnie z niewielkiej wypłaty; pieniędzy,
które matka zarabiała w jednej z fabryk poza miastem. Trzy spore zakłady
właściwie utrzymywały mieszkańców żyjących w moim miasteczku. Gdyby nie one,
większość z nas nie miałaby pracy, co spowodowałby masowe migracje. Ludzie
zaczęliby opuszczać swoje domy w poszukiwaniu chleba.
Nie było nam łatwo, ale byliśmy szczęśliwi. Matka starała się zapewnić nam jak najlepszą przyszłość. Obydwoje z siostrą chodziliśmy do znakomitych, renomowanych szkół, mogących nam zapewnić lepszy start, jeżeli będziemy mogli pochwalić się właściwą pieczęcią na kawałku bezwartościowego papieru. Mama chciała bym zajął się medycyną; został lekarzem, w któreś z klinik Przymierza. To nigdy nie było moim marzeniem.
Nie było nam łatwo, ale byliśmy szczęśliwi. Matka starała się zapewnić nam jak najlepszą przyszłość. Obydwoje z siostrą chodziliśmy do znakomitych, renomowanych szkół, mogących nam zapewnić lepszy start, jeżeli będziemy mogli pochwalić się właściwą pieczęcią na kawałku bezwartościowego papieru. Mama chciała bym zajął się medycyną; został lekarzem, w któreś z klinik Przymierza. To nigdy nie było moim marzeniem.
Śniłem o zwiedzaniu kosmosu, podróżach galaktycznych,
poznaniu tych wszystkich obcych, wspaniałych ras. Chciałem zobaczyć
wszechświat. Nie miałem zamiaru utknąć w jakieś naziemnej placówce Przymierza,
gdzie moim jednym zajęciem byłoby przepisywanie leków na bezsenność, psychotropów, czy środków na migreny. Nie byłem stworzony
do takiej pracy, a moja matka zdawała sobie z tego sprawę. Ostatecznie
pozwoliła mi wybrać własną drogę.
Następnego dnia zapisałem się do wojsk przymierza, na specjalne szkolenie, dzięki, któremu mógłbym spełnić moje marzenie – zostać strażnikiem na Cytadeli.
Następnego dnia zapisałem się do wojsk przymierza, na specjalne szkolenie, dzięki, któremu mógłbym spełnić moje marzenie – zostać strażnikiem na Cytadeli.
Mój rocznik był wyjątkowy – mieliśmy wielu niesamowicie
zdolnych kadetów. Kobietę, która siłą przewyższała wszystkich mężczyzn, młodego
chłopaka , który specjalizował się w cichym, wręcz niezauważalnym zabijaniu.
Nie zabrakło także speca od elektroniki, który potrafił złamać każdy zamek.
Snajpera, strzelającego celnie z odległości tak wielkiej, że powiedzenie
strzelanie do mrówki, to za mało. Ten pochód zamykałem ja sam. Podczas
treningów szybko zauważono , że mam wrodzone zdolności do posługiwania się
biotyką. Zdolności te były skutkiem ubocznym napromieniowania pierwiastkiem
zero we wczesnym życiu płodowym. Mogłem tylko podejrzewać, że stało się to w
fabryce, gdzie tak naprawdę nikt do końca nie zna zawartości większości skrzyń,
które przemykają przez zakład każdego dnia. Gdybym zapytał, nie dostałbym
pewnie żadnej odpowiedzi – część nic by nie wiedziała, a druga połowa udawała,
że nic nie wie.
Wysłano mnie na specjalne szkolenie dla ludzkich biotyków.
Zostałem podłączony do implantów L3. Od tego czasu stałem się czymś, czym
akademia chciała się chwalić. I robiła to. Przy każdej możliwej okazji. Nim
zakończyłem naukę, byłem już w pełni wyszkolonym adeptem, ale przede wszystkim
żołnierzem. Już w trakcie nauki otrzymałem kilkanaście propozycji pracy, jednak
dopiero w chwili jej ukończenia, kiedy miałem dwadzieścia lat, zostałem zalany
przez różnorodne oferty. Z moimi „zdolnościami” byłem cennym nabytkiem dla
wielu – najemników, żołnierzy, załóg statków, a nawet naukowców. Każde z nich
czegoś ode mnie oczekiwało, wymagało lub do czegoś z przyjemnością by mnie
użyło. Oferowali mi niezłe wynagrodzenie, premie oraz dodatkowe bonusy, jednak
dla mnie liczyło się tylko jedno. Chciałem podążać ścieżką własnych marzeń i
choć ludzie nierzadko mówili mi, iż podążam za mrzonkami, ja doskonale
wiedziałem, gdzie się kieruję. Zmierzam do Cytadeli – serca galaktycznej
społeczności.
Złożyłem podanie o przyjęcie mnie do SOC – Służb Ochrony
Cytadeli. Powszechnie wiadomo było, że do straży przyjmowano niewielu ludzi, a
właściwie niewielu spośród obcych nie wchodzących w skład Rady. Ludziom nie
ufano, uważano nas za zagrożenie. Nie chciano powierzać nam życia istnień
zamieszkujących Cytadelę. Jakby potwierdzając tę regułę, co roku na specjalne
szkolenie SOC przyjmowano kilkoro ludzi. Kończyli go bardzo nieliczni, ale …
szansa zawsze istniała. Tego się trzymałem.
Wiadomość z odpowiedzią dotarła po tygodniu. Przyjęli mnie.
Początkowo sam nie mogłem w to uwierzyć, jednak dowód leżał w moich dłoniach.
Miałem stawić się na Cytadeli za dwa tygodnie – tam niezwłocznie zacznie się
szkolenie.
Ziemię opuściłem tydzień później na pokładzie SSV Moonlight. Byłem gotowy na wszystko, choć, gdybym w tamtym momencie wiedział co na mnie czekało, nigdy nie wszedłbym na pokład. Nah. Oszukuję sam siebie.
Ziemię opuściłem tydzień później na pokładzie SSV Moonlight. Byłem gotowy na wszystko, choć, gdybym w tamtym momencie wiedział co na mnie czekało, nigdy nie wszedłbym na pokład. Nah. Oszukuję sam siebie.
Nie oszukuj sam siebie, tak nie wolno :D
OdpowiedzUsuńOch czytam to już drugi raz i w końcu główny bohater ma imię :D Jakże się z tego niezmiernie cieszę :P
Ewidentnie masz talent do pisania prozy którego mogłoby Ci pozazdrościć wielu pseudo-pisarzy. Jak zacząłem to czytać to w głowie pojawił mi się od razu obłoczek z błagalnym stwierdzeniem "Oby to był biotyk" :P Z drugiej strony jednak nie spodobało mi się nazwisko bohatera; nie pasuje mi, ale to może po prostu moje urojenia. I jeszcze jedno, 'przepisywanie butaprenu'- oj nie gra to tu :D , zmień ten klej na jakiś lek. Pisz dalej i wstawiaj, będę czytał na pewno, z mniejszym lub większym jak tym razem opóźnieniem :)
OdpowiedzUsuńHehe, dzięki za komentarz. Co do nazwiska to ogólnie mam problemy z imionami i nazwiskami. Ok, zmienię, może masz jakiś pomysł jaki lek mógłby wystawiać? Apap? Ibuprom?
UsuńCieszę się jednak, że Ci się w miarę podobało. Oczywiście będę dalej pisał, mam napisane już 3 rozdziały pełne, zabieram się za 4, ale problem polega na tym, że najpierw piszę ręcznie, potem przepisuję i to właśnie ta druga czynność mi zajmuje dużo czasu. Postaram się teraz dodać resztę rozdziału pierwszego szybciej.
Wpisz po prostu antybiotyki, albo jakieś 'środki psychoaktywne dla żołnierzy Przymierza z zespołem stresu pourazowego'. Ja z nazwiskami/ innymi nazwami własnymi mam ten sam problem co widać po nazwach wszystkich moich Gethów w multi gdzie większość ma nazwę THU-XYZ, gdzie XYZ to dowolna liczba 3-cyfrowa. Nazwisko (bo to ono mi nie pasuje) zawsze możesz zmienić, jak wpadnie Ci do głowy coś innego. Pisz dalej, czekamy :)
UsuńOk, zmienię : ) Piszę, piszę, choć dziś akurat mam wolne od wszystkiego, złapało mnie jakieś choróbsko, nie będę wgłębiał się w niesmaczne szczegóły. W każdym razie w ty tygodniu dalsza część, a możliwe, że już dziś wieczorem pojawi się one-shoot.
Usuń