piątek, 25 stycznia 2013

Liara romance ending


Do zakończenia głosowania pozostały 4 godziny :) Jeszcze wiele może się zmienić, więc zachęcam do oddania głosu, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś! Jednak by umilić wam czas oczekiwania na wyniki, a tym samym na oneshoota z wybraną przez was postacią, wrzucam inne opowiadanie, które mam nadzieję wam się spodoba. Miłego czytania!


Łagodny wiatr niósł ze sobą wspomnienie pełni lata, zapach kwitnących kwiatów, morską bryzę. Otulił jej twarz, zmierzając w swoją stronę. Uśmiechnęła się subtelnie, oddychając głęboko. Powinna była przylecieć tutaj wcześniej. Nie potrafiła się na to zdobyć przez tak długo.
Niebieskoskóra Asari siedziała oparta o spory głaz. W ręku trzymała śnieżną różę. Spoglądała na białe, pierzaste chmury sunące wolno po niebie, pchane wiatrem. Słońce ogrzewało jej twarz uwydatniając delikatne piegi. Lubiła to. Czuła się wtedy wolna, prawdziwa, nad wyraz realna. Nie mogła sobie na to pozwalać zbyt często. W takich chwilach nie była Handlarzem Cieni, naukowcem, Panią doktor T’Soni, od której każdy oczekiwał jakieś odpowiedzi. W takich chwilach była zwyczajną sobą.
Była Liarą.
Tęskniła za czasami, kiedy zaszywała się głęboko w wykopaliskach, gdzie całymi dniami rozszyfrowywała tajemnice życia Protean. Teraz nie miałoby to najmniejszego sensu. Nie, kiedy cała galaktyka poznała Javika. Niewiele pozostało już do dodania. Świat naprawdę się zmienił od czasu, gdy Komandor Shepard uratował ją na Therum. Już nie jest tą osobą i chcąc nie chcąc musi się z tym pogodzić.
- Kto wie, gdzie teraz bym była, gdybym cię nie spotkała. Gdybyś mnie nie uratował. Równie dobrze mogłabym już nie żyć – wyszeptała, spoglądając na głaz, na wyryte na nim epitafium.

Komandor Eric Shepard
11.04.2154 - ~12.08.2186
 If this all ends tomorrow, what happens to us? 

Przez jedno uderzenie serca, znów była uwięziona w polu ochronnym Protean. Ponownie odczuwała strach, że zostanie tam na zawsze, nigdy nie odnaleziona. W tym momencie pojawia się Shepard – w ręku trzyma karabin, na twarzy maluje się jego hart ducha. Już wtedy wiedziała, że jest kimś wyjątkowym.
Od tamtego wydarzenia minęło już ponad 120 lat. Galaktyka ponownie stała się w miarę spokojnym miejscem, choć wiele się zmieniło. Wiele ras nie zdołało przetrwać inwazji Żniwiarzy. Nie ma już Batarian, Elkorów, Volusów, nawet Gethów. Po wojnie zostało ich zbyt niewielu, by odbudować swoją rasę. Lecz choć odeszli, pamięć po nich pozostanie.
- Tak wiele rzeczy chciałam ci powiedzieć, a teraz, gdy już tutaj jestem, nie potrafię wydobyć z siebie słowa. Zupełnie jakby wszystko było nieistotne, a zarazem okropnie ważne – zaśmiała się. – Jak wtedy … w Londynie, kiedy nie mogłam zdobyć się na pożegnanie.
Zamyśliła się, wspominając tamten dzień. Dzień, w którym Żniwiarze raz na zawsze przestali zagrażać życiu w galaktyce. Dzień, w którym Eric oddał własne życie, by ocalić ich wszystkich. Dzień, … który przepłakała.
Łzy napłynęły jej do oczu. Wciąż go kochała. Pomimo tyle lat, jakie upłynęły nadal czuła jego obecność, zapach, ciepło skóry. Pamiętała ton głosu, kiedy wymawiał jej imię, kolor jego oczu, każdą bliznę na jego ciele, dotyk jego dłoni na swoim ciele. Tak bardzo za nim tęskni.
- Pewnie jesteś ciekaw, dlaczego tutaj jestem? Po tylu latach? Dlaczego teraz? – otarła łzy wierzchem dłoni. – Masz córkę – zaśmiała się, powstrzymując tym samym płacz. – Ma na imię Saphyria. Ashley pomogła wybrać mi imię. Przypomina mi ciebie. Jest odważna, zawsze kieruje się tym co podpowiada jej serce i troszczy się o przyjaciół. Jest też okropnie uparta i waleczna. Ma twoje oczy. Ilekroć w nie spojrzę … .
Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Tak długo tłumiła w sobie emocje, że teraz nie potrafi nad nimi zapanować. Miłość, radość, złość, frustracja. Wszystko mieszało się ze sobą, przywołując miliony wspomnień.
To, kim jest dziś, zawdzięczała w dużej mierze Ericowi. Pomógł jej tak wiele razy, zawsze mogła na niego liczyć. Był jej bratnią duszą, miłością życia. Nawet teraz, patrząc na jego grób, nie potrafiła uwierzyć, że już go nie ma, że nie ma już nikogo z nich.
Ash, Jeff, James, nawet Wrex. Oni wszyscy odeszli dawno temu. Z całej załogi Normandii pozostała jedynie ona.
- Jeśli mnie słyszysz – zaczęła. – Nie martw się o mnie. Ostatecznie ruszę do przodu, kojąc ból tego czego doświadczyła. Będę dbała o naszą córkę, chroniąc ją, prowadząc i wspierając, tak jak robiłam to do tej pory. Wiedz tylko jedno. Zawsze będę cię kochała – wytarła ostatnie łzy. – Pozdrów ode mnie Jack. Brakuje mi jej przyjacielskiej natury. Przekaż też Samarze, że jej córka jest tak samo niesamowita jak ona. Nie jest już więźniem klasztoru, lecz jego opiekunką, gdzie pomaga takim jak ona przejść przez długie życie. Od wielu lat żadna Ardat-Yakshi nie skrzywdziła niewinnego istnienia.
Liara wstała, wpatrując się w horyzont. Podeszła do skraju klifu, o który rytmicznie rozbijały się fale tworząc swego rodzaju wodną sonatę. Nieprzenikniony ocean rozprzestrzeniał się jak okiem sięgnąć. W niebo wzbiło się stado mew, kiedy ogromny statek pojawił się w zasięgu ich wzroku.
- Tak właściwie to powinnam być na ciebie zła, wiesz? – odwróciła głowę w stronę pomnika. – Pamiętasz, wtedy na Normandii? Po tym jak zostałam Handlarką? – zamilkła jakby spodziewając się odpowiedzi lub zagłębiając się we wspomnieniach. – Powiedziałeś wtedy, że mnie już nie zostawisz, że już na zawsze będziemy razem. Obiecałeś mi ślub, duży dom i mnóstwo niebieskich rozrabiaków – przyciągnęła się, odwracając. – I oto jestem. Znów porzucona, gadająca do kawałka skały – zaśmiała się. – Masz ubaw, prawda?
Podchodząc do nagrobka, położyła przed nim trzymany w ręku kwiat. Wyraźnie odznaczał się od gołej, wychłostanej przez wiatr ziemi. Choć minęło sporo czasu, na głazie nadal leżały zaśniedziałe nieśmiertelniki, a obok stał oparty o niego karabin. Dziwne, że jeszcze się nie rozpadły.
- Powinnam się zbierać. Następnym razem przyprowadzę Saphyrię – stwierdziła, ostatni raz dotykając chłodnego kamienia. – Baw się tam dobrze.
Minęła grób, schodząc z klifu. W jego stóp odwróciła się na moment, omiatając wzrokiem miejsce pochówku.
- Wybrałeś sobie piękne miejsce na grób – pomyślała. – Tylko ty mogłeś coś takiego wymyśleć – uśmiechnęła się odchodząc.


Eric patrzył jak miłość jego życia rusza naprzód. Jak zaczyna żyć na nowo. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu miał wrażenie, że to pożegnanie. Czuł, że Liara tutaj nie wróci. Długo czekał, aż zbierze się w sobie, by go odwiedzić. Teraz mógł wreszcie odejść. Odetchnął z ulgą.
- Myślisz, że teraz sobie poradzi? – zapytała Ashley, wyłaniając się za drzewa. W świetle dnia była prawie niewidoczna. Jej duch stapiał się z krajobrazem.
Shepard nie odpowiedział. Podniósł z ziemi różę, obejmując kobietę ramieniem i kierując się ku krawędzi urwiska.
- Na nas chyba już pora – westchnął, a sekundę spoglądając za siebie, na swój własny grób. – Kto by pomyślał, że tak wiele zmienimy … .

1 komentarz:

  1. No, zmienione niewiele, ale jednak (tak, tak nadal jest ok)!
    Skoro już wprowadziłeś tu jego córkę to może by... rozwinąć kiedyś ten wątek :P Póki co czekam na nowe opowiadanie bo wynik sondy się już raczej nie zmieni, więc do roboty! :)

    OdpowiedzUsuń