wtorek, 1 stycznia 2013

Into Nothing, Rozdział 2, część 1


Rozdział 2

- Nie damy rady się przedrzeć! – wrzasnęła Liz, starając się przekrzyczeć kanonadę pocisków, wystrzeliwaną bez przerwy w stronę naszego schronienia – przewróconych kontenerów.
- Gdzie podziała się ta dziewczyna, która wykańczała pluton jednym magazynkiem?! – zadrwiłem, wychylając się z ukrycia, oddając kilka strzałów z podarowanego nam pistoletu M-6 Carnifex. Wszystkie pociski trafiły nie powodując niczego poza paroma wgnieceniami. - Przeklęte MECHy ! Roboty te, były specjalnie programowane do obrony różnych obiektów lub też rzucane jako mięso armatnie na pierwszą linię w różnych konfliktach. Teraz strzegły ważnej zakładniczki i jej porywacza, na drugim końcu długiego magazynu. Zaprogramowane, by atakować każdego, kto znajdzie się na terenie składu w treningowym pancerzu.
- Tamta dziewczyna walczyła z prawdziwymi ludźmi, a nie z nieustępliwymi, nieznającymi strachu i bólu MECHami! – starała się odgryźć, ciężko oddychając z wysiłku jaki włożyła w trening.
Nasz problem polegał na tym, że popełniliśmy mnóstwo błędów. Nie był to nasz pierwszy trening, ale na pewno najtrudniejszy z dotychczasowych. Przypuszczam, że jego zadaniem było wyeliminowanie tych, którzy nie potrafią myśleć szybko, strategicznie, skutecznie i z wyprzedzeniem. W takim tempie, przed upływem dwóch lat, nie zostanie nas zbyt wielu.
- Zamknijcie się! – wrzasnął mi wprost do ucha Cholis. – Zostało nam niewiele czasu, a Turianie już prawie docierają do zakładnika! – wskazał w jakiś punkt na hali, którego nie potrafiłem jednoznacznie zlokalizować. – Wygrać może tylko jeden zespół, a ja nie przegrywam!
Spojrzeliśmy na niego, starając się wyczytać z jego twarzy, co ma zamiar zrobić. Elizabeth już miała skomentować jego wypowiedź, kiedy Batarianin wyskoczył zza osłony strzelając precyzyjnie w głowy robotów. Przyklęknął na jedno kolano oddając strzał za strzałem. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom.
- Idiota! – zawołała za nim dziewczyna, próbując zaatakować MECHy, by odciągnąć ich uwagę od towarzysza. Jej wysiłki spełzły na niczym, kiedy w jej stronę pomknęła seria z pistoletu maszynowego, zmuszając ją do ponownego ukrycia się.
Ze zrezygnowaniem spojrzała na Batarianina, którego tarcze bledły w oczach, iskrząc się w wyładowaniach pod każdym kolejnym trafieniem. Jeszcze chwila i wyłączą się zupełnie, a rekrut zginie. Nie miała nawet cienia nadziei, że generał zatrzyma roboty.
- Musimy mu pomóc – zawołałem, patrząc jak Cholis skutecznie zatrzymuje jednego MECHa po drugim, a mimo to ich napływ nie ma końca. Miałem dziwne wrażenie, że dowódca specjalnie nas tutaj przyblokował, byśmy nie wygrali. Wkurzało mnie to, łagodnie mówiąc. Nie chciałem dać mu tej satysfakcji. Ani teraz, ani … .
- NIGDY! – wyskoczyłem zza kontenera, stając przed zdziwionym Batarianinem. Przyjąłem na siebie cały ogień, przełykając ślinę i mrużąc oczy, przed błyskiem mojej tarczy, której baterie spadły w zastraszającym tempie.
Cholis wpadł we wściekłość, kiedy pierwszy szok minął. Wstał łapiąc mnie w pasie, z zamiarem odrzucenia mnie z powrotem za osłonę. Chciał mnie uratować? Nie miałem szans się o tym przekonać. Nie wystawiałem się na ostrzał z głupoty lub czystej brawury, co często jest tym samym, gdyż brawurują osoby nie grzeszące inteligencją. Nie chciałem też nikomu zaimponować. Miałem zamiar wygrać ten przeklęty test.
Skupiając wszystkie moce wytworzyłem biotyczny bąbel, który zamknął nas wewnątrz, osłaniając przed ostrzałem. Pociski odbijały się od błękitnej aury, wbijając się w obiekty wokół lub od razu wyparowywały. Było to efektowe, lecz także męczące – regeneracja osłony zabierała mi mnóstwo energii. Podczas pierwszej fali pocisków miałem ochotę krzyczeć,
kuląc się w agonii. Wiedziałem jednak, że teraz nie mogę się poddać. Muszę wytrzymać. Walczyć.
Spojrzałem na towarzyszy, którzy przyglądali mi się z dość mało inteligentnym wyrazem twarzy. Ich oczy były wielkie ze zdziwienia, usta rozwarte, jakoby polowali na owady. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że oni nie mieli wglądu do moich papierów, a więc nie mieli pojęcia o moich zdolnościach. Nie było jednak czasu na oklaski. Zresztą po ich minach i tak bym ich nie oczekiwał.
- Strzelaj! – wrzasnąłem do Cholisa. Wiedziałem, że nie wytrzymam ich pełnego ostrzału. Batarianinowi chwilę zajęło nim uświadomił sobie, że mówiłem do niego. Stanął przede mną, tak, że prawie dotykał mnie plecami, otwierając ogień i przerzedzając szeregi wroga, ale co najważniejsze zmniejszając nacisk na bąbel. Poczułem ulgę.
- Zostajesz? – spojrzałem z wyższością na blondynkę.
Elizabeth przygryzła wargi, po czym z gracją, robiąc przewrót przez bark, rzuciła się do wnętrza osłony, prawie wytrącając mnie z równowagi. Podniosła się, spoglądając mi w oczy.
- Szpaner – bąknęła pod nosem, lecz tak, bym usłyszał, po czym dołączyła do Batarianina. Ich wspólny ogień przynosił coraz większe efekty. Było mi łatwiej kontrolować osłonę.
- Gotowi?
Obydwoje skinęli głowami, choć w ich oczach dostrzegłem niepewność. Zastanawiali się pewnie dlaczego wcześniej nie powiedziałem im, że jestem biotykiem. Co jeszcze potrafię? I najważniejsze, czy bariera wytrzyma. Oczywiście, że … nie miałem pojęcia. Pierwszy raz wykonuję to na taką skalę i w takiej sytuacji. Czułem jak pot zaczyna perlić mi się na czole. Był to znak, że czas ruszać.
Towarzysze mocniej zacisnęli dłonie na broni, kiedy wolno ruszyłem do przodu. Krok, potem drugi i następny.
Dystans jaki miałem pokonać był w zasadzie niewielki, około 70 metrów. Jednak utrzymanie bariery było katorżniczym wyczynem. Siły opuszczały mnie w zastraszającym tempie, a nie miałem przy sobie nic, czym mógłbym uzupełnić energię, nawet zwykłego batonika. Początkowo przeklinałem w duchu. Później nie miałem już na to sił.
Liz i Cholis co chwila przyglądali mi się gotowi rzucić się za najbliższą z osłon, gdybym osłabł całkowicie. Nie miałem nawet sił, by zastanawiać się, czy któreś szarpnęło by mnie za sobą. Cokolwiek jednak myśleli i cokolwiek planowali, atakowali wroga nieprzerwanie. Wolno, acz konsekwentnie zbliżaliśmy się do niewielkiego pomieszczenia, w którym kiedyś pracował zarządca magazynu. Teraz był to nasz cel, w którym czekał na nas dowódca aka, porywacz.
Reszta rekrutów patrzyła na nas z niedowierzaniem. Przekonaliśmy się, że im także nie było łatwo. Poszczególne grupy znalazły się w podobnych pułapkach jak ta, z której właśnie uciekliśmy, choć ci, którzy połączyli siły, wywalczyli sobie sporą przewagę. Oczywiście do momentu, w którym pojawiliśmy się my.
Nie chciałem patrzeć w ich kierunku, ale mogłem iść o zakład, że część z nich jest pod wrażeniem, część jest zwyczajnie rozgniewana i sfrustrowana, a pozostali … no cóż, powiedzmy, że życzą mi, by bariera upadła.
Droga do biura zajęła wieczność. Ledwie trzymałem się na nogach, trząsłem się ze zmęczenia, a włosy i twarz miałem zupełnie mokre, jakby złapał mnie deszcz. Kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami, zebrałem się na ostatni wysiłek. Korzystając z pozostałej mi energii oraz tej zawartej w barierze wytworzyłem biotyczną falę, która odrzuciła w tył resztę MECHów.
Lizbeth otworzyła drzwi, za którymi stał dowódca. Jako, że śledził nasze poczynania, nie był zdziwiony naszym widokiem.
- Dobrze się czujesz? – zapytał Cholis, przyglądając mi się.
Nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu, otworzyć ust. Skinąłem głową potwierdzająco.
Liz weszła do pomieszczenia, gdzie mieliśmy czekać na przedarcie się reszty grup. Choć wyzwanie dobiegło końca, trener ani myślał o odwołaniu robotów. Każdy rekrut musiał przetorować sobie drogę do wyjścia. Batarianin spojrzał niechętnie na walczących Turian, którym ułatwiliśmy teraz zadanie, po czym wszedł do biura za Eli. Zostałem z tyłu, nie mogąc zrobić kroku. Wysiliłem się, by unieść nogę.
Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami pociemniało. Poczułem jak tracę równowagę, zaczynam spadać w czarną przepaść. Całkowicie poddałem się temu uczuciu, kiedy coś gwałtownie mnie zatrzymało. Uchyliłem powieki. Cholis niósł mnie na rękach, jednak nie patrzył na mnie. Jego twarz była zupełnie nieprzenikniona. Zero emocji. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością, ponownie tracąc przytomność.

1 komentarz:

  1. Cieszę się, że wstawiasz systematycznie. Bardzo przyjemnie się czyta; fajnie przeskakujesz z akcji do akcji. Ja jako istota niezbyt obdarzona talentem pisarskim stawiałbym, że drugi rozdział zacznie się w pokoju rozmową z Cholisem a tu nie. Bardzo fajnie bo buduje to aurę tajemniczości wokół Batarianina. Czekam na następne.

    OdpowiedzUsuń