czwartek, 17 stycznia 2013

Into Nothing, Rozdział 3, część 2


Już miałem ruszyć jej z pomocą, kiedy i mnie zaatakowano. Podeszli mnie z flanki. Troje mężczyzn w niebieskich pancerzach z symbolem słońca na przedzie. Niewiele myśląc, ukryłem się za pierwszą zobaczoną skrzynię, prawie kładąc się na ziemi. Miałem szczęście, że moje tarcze wytrzymały. Ich energia spadła prawie do zera. To co miałem na sobie, nie było pancerzem bojowym. Tarcze regenerowały się wolno, a ich wytrzymałość była co najmniej wątpliwa. Byłem w pułapce, rozejrzałem się desperacko w poszukiwaniu towarzyszy.
Batarianin zabił już dwóch najemników, walcząc na pięści z trzecim i czwartym. Jego pistolet leżał na podłodze przestrzelony, zniszczony. Nie powstrzymało go to jednak, a wręcz wydawać by się mogło, że zyskał dzięki temu dodatkową dawkę energii. Podziwiałem go, jego płynne ruchy, siłę. Ja mogłem jedynie marzyć o tym, że pewnego dnia będę tak silny jak on.
Wola, chęć do życia, nie pozwalała mu się poddać. Patrzyłem zszokowany na to co wyczyniał, z jak ogromną siłą wyprowadzał kolejne ciosy, roztrzaskując głowę jednego z przeciwników na ścianie. Bezwładne ciało, osunęło się na ziemię, znacząc ścianę krwawym śladem. Cholis wyrwał ze zwłok karabin, przeszywając ostatniego napastnika serią nabojów zapalających. Palące się ciało, opadło na kolana, po czym martwe, znalazło się na podłodze.
Otrząsnąłem się dopiero wtedy, kiedy pocisk przeleciał zaledwie cal ponad moją głową. Miałem własną walkę do stoczenia. Nie mogę czekać na pomoc. Wychyliłem się za osłony, oddając kilkadziesiąt strzałów, by rozbić tarcze przeciwników. Gdy tylko ostatnia z nich zgasła, wiedziałem, że ich życie jest w moich rękach. Wyszedłem z ukrycia, wystawiając się na atak. Używając moich biotycznych mocy, postanowiłem zaatakować Osobliwością.
Zdolności tej nauczyłem się jeszcze na szkoleniu dla ludzkich biotyków. Mała kula ciemnej energii tworzyła wokół siebie potężne pole efektu masy, które przyciągało wszystko, co pozbawione było zabezpieczeń w postaci tarcz lub czego ciężar nie przekraczał siły biotycznej użytkownika zdolności. Wraz z rozwojem mocy, biotyk tworzył coraz silniejsze i większe pola. Moje jednak wystarczyło, by unieszkodliwić tych trzech bandytów, sprawiając, że bezbronni dryfowali w powietrzu dookoła pola z przerażeniem w oczach. Dopóki istniało pole, nic nie mogli zrobić.
Podchodząc do nich przeładowałem broń. Wycelowałem, pociągając za spust trzy razy. Każdy strzał był precyzyjny, oddany dokładnie tak, jak nauczono mnie na treningu, prosto w głowę. Nie chciałem być gorszy niż Cholis. Odwróciłem się na pięcie, słysząc trzy głuche uderzenia o zniszczoną posadzkę.
Dumny z samego siebie, kompletnie zapomniałem o reszcie. Na chwilę zamarłem nie mogąc ich zlokalizować. Wpierw dostrzegłem Cholisa starającego dostać się na drugą stronę pomieszczenia niezauważenie. Chciał dorwać zbiega. Zapewne uświadomił sobie to samo co ja – ta misja nie była treningiem. Mieliśmy do czynienia z prawdziwym przestępcą, który w dodatku wysłał na nas swoich ludzi. Gosstus musiał doskonale o tym wiedzieć. Co chciał w ten sposób osiągnąć? Nie byłem pewien, ale nie podobało mi się to.
Moich uszu dobiegł krzyk. Rozpoznałem go bez problemu. Elizabeth została przyparta do muru przez jednego z najemników z olbrzymią spluwą w rękach. O ile mogłem ocenić z takiej odległości była to strzelba M-300 Claymore. Zapewne fant, z którejś napaści na statek handlowy lub łup po pokonaniu Kroganina. W to jednak trudno mi było uwierzyć.
Najemnik lada chwila miał wystrzelić z broni, co niewątpliwie zabiłoby kobietę. Patrzyłem ze zgrozą, jak w zwolnionym tempie tarcze Liz rozbłyskają po raz ostatni i znikają na zawsze. Widziałem przerażenie na jej twarzy, kiedy patrzyła w wymierzoną w nią lufę. Mężczyzna uśmiechnął się tryumfalnie. Usłyszałem krzyk.
Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że wydobył się z mojego gardła. Rzuciłem się jej na ratunek, zdając sobie sprawę, że nie zdążę. Każdy krok wydawał się wiecznością. Oprawca nie odwracając lufy, spojrzał na mnie, szczerząc się szyderczo. Byłem zbyt daleko, by jakakolwiek moja reakcja była skuteczna.

-Zostaw ją! – wrzasnąłem, wysyłając w jego stronę biotyczną falę. Nie pokonała nawet połowy dzielącej nas odległości.

Jak przez sen, potworny koszmar widziałem jak jego palec wolno zaciska się na spuście. Zamknąłem oczy gotowy usłyszeć strzał. Nic się nie stało. Otworzyłem niepewnie oczy, patrząc na Batarianin, którego prawa ręka zanurzona była w ciele przestępcy. Napastnik był w szoku, jego wytrzeszczone oczy mówiły więcej niż wszystko inne. Z jego ust spłynęła krew. Cholis jednym ruchem wyszarpnął zakrwawioną kończynę, z obrzydzeniem spluwając na ciało najemnika.

- W porządku? – zapytał, odwracając się do Liz.

Kobieta delikatnie skinęła głową, wciąż niepewna tego co się stało. Batarianin spojrzał na mnie i przysiągłbym, że się uśmiechnął, choć był to dziwny uśmiech. Z mieszaniną goryczy i smutku. Podbiegłem do nich, chwytając dziewczynę za ramiona, potrzasnąłem nią.

- Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Jesteś ranna?
- Jest… Jest ok – wykrztusiła.
- Zajmij się nią – przerwał nam Cholis. – Ja zajmę się celem naszej misji i przyprowadzę go tutaj. Później od razu wracamy zdać raport – dodał, odchodząc.

Wzrokiem zbadałem ciało kobiety. Nie wierzyłem jej do końca, jednak rzeczywiście nie znalazłem żadnych ran ani innych obrażeń. Była potwornie wystraszona, ale cała. Odetchnąłem z ulgą.

- Dlaczego mnie ocalił? – Eli zmierzyła mnie uważnie, oczekując odpowiedzi, której nie miałem. Sam zastanawiałem się nad tym, co sprawiło, że mężczyźnie zależało na tyle, by nie pozwolić jej umrzeć. – Może się we mnie podkochuje? – zastanawiała się, choć na jej twarzy szok mieszał się ze zdegustowaniem.

- O! To możesz akurat wykluczyć – wyrwało mi się, na wspomnienie naszego pocałunku w łazience. Zbeształem się w myślach. Moja niewyparzona gęba.

- Co masz na myśli? – przyjrzała mi się badawczo.

Nim zdążyłem odpowiedzieć, rozmowę przerwały nam zbliżające się w naszą stronę przekleństwa i złorzeczenia. Wkrótce obydwoje ujrzeliśmy Cholisa, który prowadził pobitego mężczyznę w średnim wieku.

- To o niego cała afera? – rzucił zdziwiony Batarianin. – tchórz ukrywał się, kiedy jego ludzie ginęli w walce, by go ochronić – splunął mu w twarz. – Chodźmy – skierował się do wyjścia.

Patrzyliśmy na spuchniętą twarz bandyty z niemym wyrazem zdziwienia na twarzy. Widać mogę nazwać cały ten dzień jedną wielką niespodzianką. Cholis zatrzymał się, uświadamiając sobie, że nie idziemy za nim. Podążył za naszym spojrzeniem. Wzruszył ramionami, po czym podjął marsz.

- Stawiał się – wyjaśnił krótko.

Z głuchym milczeniem, posłusznie ruszyliśmy za nim. Znów się nam udało.

Wróciliśmy do pokoi trzy godziny później. Wcześnie zdaliśmy dokładny raport naszemu dowódcy i przekazaliśmy więźnia. Powiedział, ze jest dumny i gratuluje, ale jego twarz wyrażała coś zupełnie innego. Był wściekły – miałem przeczucie, ze ta misja miała nas zabić. W raporcie oczywiście przemilczeliśmy atak bezpośredni na Elizabeth, choć wcześniej tego nie uzgadnialiśmy. To dało mi choć cień nadziei, że się rozumiemy.
Przestępca został zabrany do wiezienia, gdzie będzie czekał na przesłuchanie, a my mogliśmy odejść. Nim jednak się to stało, zostaliśmy poinformowani, że za tydzień na okres dwóch tygodni mamy przerwę w treningu. Dowódca musiał udać się w ważnej sprawie na Palaven, więc odwołał zajęcia. Zaznaczył jednak, że mamy wykorzystać ten czas na treningi i przygotowanie teoretyczne, gdyż po jego powrocie odbędzie się egzamin. Minął już rok, odkąd zaczęliśmy.
Ucieszył się. Kiedy w milczeniu odprowadzaliśmy Liz do jej pokoju, a później wracaliśmy do naszego, myślałem o tym jak wykorzystać najlepiej ten nieoczekiwany urlop. Musiałem znaleźć sposób, by odwiedzić Ziemię.
Podczas drogi powrotnej, Batarianin znów milczał, prawie ignorując moją obecność. Był zamyślony, nieobecny. Zastanawiałem się, czy chodzi o mnie, czy o coś jeszcze? Gdy tylko przekroczyliśmy próg pokoju, od razu udał się do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Zmierzyłem je urażonym spojrzeniem, kierując się ku swojej stronie pokoju. Kątem oka spojrzałem na stojące na regale zdjęcia. Byłem na każdym z nich, zmieniali się tylko ludzie, z którymi zrobiono mi fotografię. Moja mama, siostra, koledzy z roku, Elizabeth, a nawet Cholis, choć po jego minie widać wyraźnie, że niespecjalnie spodobało mu się to „uwiecznienie”.
Zdjąłem kombinezon, zarzucając go na oparcie krzesła. Odetchnąłem z ulgą. Omal go dziś nie zniszczyłem. Miałem nadzieję, że już nigdy więcej nie będę musiał brać udziału w tak niebezpiecznej misji mając go na sobie. Przeciągnąłem się, słysząc jak strzela każda kostka mojego ciała. Byłem obolały, zmęczony i chyba po raz pierwszy po zakończeniu treningu nie chciało mi się jeść. Widziałem dziś zbyt wiele krwi, śmierci, ludzkiego mięsa wyrywanego z ciała. Otrząsnąłem się z nieprzyjemnej wizji.
W samym bokserkach usiadłem na łóżku, rozmasowując kark. Marzyłem jedynie o ciepłym prysznicu, szklance zimnej lemoniady i całowiecznym śnie. Nim całkowicie pogrążyłem się we własnej wyobraźni, drzwi łazienki otworzyły się. Stanął w nich Cholis, patrząc prosto na mnie. Miał na sobie jedynie luźne spodnie, przypominające dresy z XXI wieku. Oczywiście były brązowe, co kazało mi się mimowolnie zastanowić, czy jego rasa zna jakiekolwiek inne kolory. Nie wiem, dlaczego, ale spojrzałem na jego stopy. Wiele razy widziałem go w jego „piżamie”, ale nigdy nie przypatrywałem się mu, nie chcąc by pomyślał sobie, nie wiadomo co. Pewnie oczekiwałem czegoś dziwacznego w wyglądzie jego stóp – mniejszej lub większej ilości palców, gęstwiny włosów, łusek, czegokolwiek. Byłem zdziwiony, kiedy okazało się, że są takie same jak moje, tyle, że jego włosy były jak zwykle białe. Przeniosłem wzrok na tors, w który tak uwielbiałem się wpatrywać, co robiłem jak tylko nadawała mi się okazja. Choć przechodziłem ten sam trening, ćwiczyłem prawie tak zawzięcie jak on, moja sylwetka nie była tak doskonała jak jego. Zazdrościłem mu, zresztą nie pierwszy raz.  Nawet nie zauważyłem, że jego rana zagoiła się i nie musiał już używać bandaża. Moje spojrzenie powędrowało w górę napotykając jego. Odwróciłem wzrok, rumieniąc się.

- Łazienka wolna – oznajmił patrząc na mnie z satysfakcją. Pewnie wiedział o czym myślę. Kiedy wstałem, na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. – Niezłe gacie.

Spojrzałem w dół. Miałem na sobie klasyczne czerwone bokserki w białe serduszka, jednym słowem – obciach. Zarumieniłem się jeszcze bardziej, mamrocząc niewyraźnie w odpowiedzi.
Zadowolony z siebie Batarianin skierował się do swojej komody, zapewne w poszukiwaniu ubrania.
Ruszyłem ku łazience, zatrzymując się w drzwiach i opierając się barkiem o framugę, tyłem do pokoju. Opuściłem głowę. Na podłodze leżał bezwładnie porzucony kombinezon Batarianina.

- Dlaczego ją uratowałeś? – wyrwało mi się.

Odpowiedziała mi głucha cisza. Choć nie widziałem jego twarzy, czułem, że zamarł w pół szukania.

- Czy to ma jakieś znaczenie? – zapytał chłodno po kilku chwilach.
- Dla mnie ma. Ujmując to najłatwiej, nie lubiłeś jej. Dlaczego więc ocaliłeś ją przed tym bandytą?
- Zrobiłem to dla ciebie – jego głos był coraz cichszy.
- Dla mnie?! – zatkało mnie. – Niby co to ma wspólnego ze mną? – odwróciłem się. Cholis stał przy komodzie patrząc na mnie z wyraźnym bólem na twarzy. W dłoniach trzymał zakrwawiony, czarny bandaż. Po co go ma, skoro go nie używa?
- Wiem, że ci na niej zależy. Widziałem was razem – patrzył gdzieś w bok pokoju, unikając mojego wzroku.
– Widziałem jak swobodnie rozmawiacie, kłócicie się. Nie chciałem byś musiał patrzyć na jej śmierć, był do tego zmuszony. Nienawidził siebie, za to, że nie mogłeś jej uratować.

Zamurowało mnie. Minutę zajęło zrozumienie sensu tychże słów. Czy on myśli, że ja i Elizabeth jesteśmy razem? Ruszyłem wolno w jego stronę. Cofnął się o krok. Zatrzymałem się.

- Mnie i Liz nic nie łączy! – zacząłem gestykulować, by nadać większe znaczenie własnych słów. – Jesteśmy tylko przyjaciółmi. PRZYJACIÓŁMI! – podkreśliłem. – Co prawda więcej się kłócimy, ale taka jest już chyba nasza relacja – uśmiechnąłem się na wspomnienie tych dziesiątek chwil, w których się przekomarzaliśmy.
- Skoro tak mówisz.

Nie wytrzymałem. W jednej sekundzie znalazłem się przy mężczyźnie wymierzając mu potężny cios w twarz. Prawie odwrócił się pod wpływem uderzenia, a z jego rąk wypadł bandaż. Wolno opadł na ziemię, zwijając się. Przyłożył dłoń do policzka, patrząc na mnie. Był w szoku.

- Idiota! Idiota! Idiota ! – wrzasnąłem mu prosto w twarz. – Jedyną osobą na tej całej, cholernej stacji, którą jestem zainteresowany, jesteś TY ! Myślisz, że pozwoliłbym ci się całować, gdybyś mi się nie podobał. Czuję coś do ciebie, choć teraz zastanawiam się dlaczego… – już miałem się odwrócić, kiedy Cholis złapał mnie za rękę.
- Jesteś człowiekiem – zaczął patrząc mi głęboko w oczy. Chciałem mu przerwać, ale nie pozwolił mi. – Nie powinienem … nie mogę … nie należy … - gubił się we własnych słowach. Nie wiedziałem, że Batarianin przy tym całym graniu twardziela, zresztą jak cała jego dumna ras, potrafi wyglądać tak bezbronnie, delikatnie, wręcz krucho. Jakby lekki dotyk, mógł rozbić go na miliard samotnych kawałków.

Odwzajemniłem uścisk dłoni, przysuwając się do niego. W pierwszej chwili, w obronnym geście chciał się wycofać, uciec. Nie mógł. Jego plecy napotkały ścianę. Był w potrzasku. Przytulił go. Najzwyczajniej w świcie, wtuliłem się ciasno w jego ramiona, obejmując go w pasie i kładąc głowę na nagiej piersi.
Czułem jak wolno się rozluźnia, jak jego twarda powłoka mięknie. Objął mnie, zanurzając twarz w mojej szyi. Pozwoliłem mu na to. Na tę krótką chwilę mógł być bezbronny, nie musiał bać się uczuć.
Staliśmy tam wtuleni w siebie, ciesząc się własnym ciepłem. Spojrzałem w jego oczy, całując go najczulej i najdelikatniej jak potrafiłem. Czułem na sobie jego dotyk, ciepło skóry, miękkość włosów na klatce piersiowej. Ująłem jego podbródek nie cofając się ani o krok, nie teraz.

- Przekonałem cię? – wyszeptałem, wargami muskając jego usta. Drżał. Nie odpowiedział od razu, ciesząc się z moich pieszczot. Położyłem rękę na jego torsie, delikatnie gładząc włoski.
- Myślę, że powinieneś próbować dalej – zaśmiał się, przejmując inicjatywę, całując mnie zachłannie. Całkowicie stracił ochotę na ucieczkę. Nie miał zamiaru ukrywać przede mną sowich emocji. Nie żeby mi to przeszkadzało.

Nasze pocałunki stawały się coraz bardziej zawzięte, nasze ręce błądziły po prawie nagich ciałach. Nie mogłem się nim nacieszyć. Wreszcie mogłem swobodnie go dotknąć, podziwiać, pieścić, całować. Miałem go tylko dla siebie. Składałem pocałunki na jego wargach, szyi, wzdłuż linii obojczyka, w okolicach mostkach, dookoła sutków. Ostrożnie polizałem jego brodawki, obserwując jego reakcję. Cicho westchnął, jego ciałem wstrząsnął dreszcz podniecenia. Jego dłoń gładziła mi włosy. Domagał się więcej. Nie musiał prosić. Zacząłem ssać jego sutki na zmianę, pieszcząc ręką tego, którym nie opiekowałem się ustami.
Ruchem dłoni, chwytając mnie za podbródek podniósł mnie, składając na mych ustach kolejny oszołamiający pocałunek. Sądząc po naszych wyraźnych już wzwodach, podobało mu się tak samo jak mnie. Zupełnie przypadkowo przeciągnąłem ręką między jego nogami, wyczuwając skok podniecenia. Pocałowałem go po raz ostatni, uwalniając się z jego objęcia i odwracając się. Batarianin patrzył na mnie zmieszany.
Ruszyłem ponownie w kierunku łazienki, po drodze zdejmując z siebie bieliznę i rzucając ją za siebie nawet się nie odwracając. Bokserki wylądowały wprost na dłoniach Cholisa. Cóż za celność.
Zatrzymałem się w progu.

- Miałem wziąć szybki prysznic – zauważyłem niewinnie. – Może masz ochotę dołączyć? -
Batarianin odrzucił na bok moje bokserki i zrzucając swoje spodnie ruszył za mną, zamykając za sobą drzwi. Był mój.


(...)otworzył drzwi, stając oko w oko z Elizabeth. Wrzasnął odskakując do tyłu i zakrywając się. Czy ona zawsze musi podsłuchiwać?!

- Powinniście zamykać drzwi – zauważyła z uśmiechem na ustach. Cholis posłał mi spojrzenie, które miało mnie zabić. – Nie będę wam długo przeszkadzać, bo wiem, że jesteście zajęci. Słyszałam. – zaśmiała się. – Musisz być dobry – mrugnęła do Batarianina, przygryzając wargę, starając się coś dojrzeć przez jego skrzyżowane dłonie. – Nie ważne. Chciałam tylko zaprosić was na jutro do restauracji, by podziękować za ocalenie życia oraz by uzgodnić, gdzie zamierzamy trenować. – odwróciła się na pięcie. – Bawcie się dobrze.
Cholis odczekał chwilę, po czym całując mnie, opuścił łazienkę. Był zły, ale nie aż tak, by sobie mnie odmawiać, a raczej mojego ciała.
Położyłem się na plecach, pozwalając, by ciepły deszcz obmywał moje zmęczone, ale spełnione ciało. Było super. Uśmiechnąłem się szeroko, od ucha do ucha. Przeciągnąłem się. Teraz marzyłem tylko, by się wyspać. 



Wyszedłem z łazienki piętnaście minut później, zupełnie nagi. Z tego wszystkiego zapomniałem zabrać czystych bokserek. Cholis spał już w swoim łóżku z łagodnym wyrazem twarzy. Był odkryty do pasa. Przemknąłem przez pokój do swoich ubrań, zakładając bieliznę. Spojrzałem tęsknie w stronę łóżka Batarianina, po czym niewiele myśląc, wszedłem pod jego  kołdrę. Przebudził się.
Zaspany spojrzał na mnie zmieszany, nie bardzo wiedząc co się dzieje. Westchnął przeciągle ze zrezygnowaniem, niemal lekką irytacją, ale objął mnie ramieniem. Wtuliłem się w niego kładąc głowę na miękkim torsie mężczyzny, a nogami oplatając jego. Pocałowałem jego gołe ciało, powoli zasypiając w jego objęciach. Było mi przyjemnie. Pierwszy raz w życiu, czułem, że gdzieś należę. Należałem do SOC, do Cytadeli, do moich przyjaciół, do Cholisa.
- To nie może się wydać – wyszeptał, a w jego głosie – dałbym za to głowę – słychać było uczucia.
- Yhm – przytaknąłem na wpół śpiąc, mamrocząc coś niewyraźnie o Liz.
Pogładził mnie po włosach, zasypiając. Pierwszy raz nie miałem koszmarów związanych z własną śmiercią. Nie byłem sam.

- Nie mówisz poważnie – Cholis wrzasnął na mnie nazajutrz, kiedy powiedziałem mu, że wracam na Ziemię na dwa tygodnie, by tam spędzić urlop i trenować do egzaminu. Był zły. Chciał byśmy razem trenowali, spędzili czas wspólnie, usprawniając nasz styl walki.
- To tylko dwa tygodnie – próbowałem go uspokoić – A to być może ostatnia szansa, bym mógł zobaczyć rodzinę.
- Jesteście nudni – westchnęła Elizabeth, pociągając słomką swój napój. Przed sobą miała jeszcze niedojedzoną sałatkę. Obydwoje spojrzeliśmy na nią, chcą powiedzieć, by się nie wtrącała, jednak ona jak zwykle była szybsza. – Ty jedź do domu i baw się dobrze. Pozdrów od nas mamę i siostrę. Nie zapomnij także o treningach. Możesz być pewien, że my nie zapomnimy. A ty – wskazała widelcem na Cholisa – Nie martw się, jak Aaron wróci, wynagrodzi ci te wszystkie samotne noce. Będzie bardzo spragniony – obydwoje poczerwienieliśmy. – Ale nie martw się. Umilę ci oczekiwanie, trenując z tobą.
- Nie jesteś dla mnie wyzwaniem  - rzucił chłodno Cholis, starając się ignorować zaczepki Eli.
- Myślisz, że jestem słaba? – oburzyła się.
- Tak – odpowiedział bez wahania, może trochę za szybko.

Nad stołem przeleciała miska, lądując na twarzy Batarianina. Resztki sałatki zostały rozrzucone po blacie stołu. Jak na znak obydwoje poderwali się z siedzeń, rzucając się na siebie.
Z rezygnacją uznałem, że nic już tutaj po mnie, a chciałem jeszcze kupić kilka pamiątek, które zabiorę później na Ziemię. Nie chciałem jednak zostawiać tych dwoje obsłudze lokalu, dlatego też zamroziłem ich używając Zastoju. Zrobili już dostateczną scenę. Wszyscy wokół gapili się na nas.

- Do zobaczenia potem – uśmiechnąłem się, odchodząc. 

3 komentarze:

  1. Cenzura, cenzura, a ja wiem gdzie będzie ją można przeczytać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co sobie pomyślałem? Nikt nie mówi, że w świecie przyszłości trzeba polegać na broniach dystansowych. Wymyśl dla Cholisa jakąś broń do walki wręcz na podstawie omni-klucza. To może być świetna odmiana opisywać kogoś kto w taki sposób walczy w ME (już sobie wyobrażam te sceny), zwłaszcza, że podłożyłeś pod to podstawy w tej części. To tylko sugestia oczywiście ;)

    OdpowiedzUsuń