Rozdział 3
-Aaagh – jęknąłem, kładąc się na łóżku. – Jestem padnięty –
dodałem, z twarzą wciśniętą w poduszkę. – Idę spać.
Batarianin zamknął za nami drzwi ignorując moje narzekania i
udając się bezpośrednio do łazienki.
Wróciliśmy z kolejnego treningu, które stawały się z dnia na
dzień coraz trudniejsze i bardziej wymagające. Na szczęście, od miesiąc nikt z
rekrutów nie odpadł. Pozostała nas dwunastka, cztery grupy. Zbliżyliśmy się
nawet do Turian, w większości misji pomagając sobie nawzajem.
Elizabeth i Cholis ciągle patrzyli na siebie z dystansem,
unikając bezpośrednich konfrontacji. Byłem jedynym elementem, który ich łączył
i trzymał razem. Zaprzyjaźniłem się z obojgiem, choć z każdym na swój sposób.
Dla Cholisa stałem się najlepszym towarzyszem broni, a dla Liz tanią rozrywką.
Oderwałem twarz od miękkiego materiału, spoglądając na drzwi
łazienki. Były niedomknięte. Usiadłem.
Batarianin ostrożnie, jakby każdy ruch sprawiał mu ból,
ściągał strój treningowy. Chicho syczał i krzywił się, co potwierdzało moje
obawy. Oberwał. Nie pozostawił mi złudzeń, kiedy opuścił górną część
kombinezonu, ukazując ciemno brązową, prawie czarną, cieknącą plamę tuż obok
prawej łopatki. Zerwałem się z łóżka, stając w drzwiach łazienki.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś?- zapytałem ze złością,
podchodząc do niego, by lepiej przyjrzeć się ranie.
Kula przeszła na wylot. Nie wyrządziła zbyt wielkich szkód,
omijając ważne narządy wewnętrzne, ale na pewno pozostawi bliznę na pamiątkę.
Jakkolwiek to nie wyglądało, trzeba było pójść do kliniki.
- To nic takiego – odpowiedział twardym głosem Cholis,
starając się przybrać wyraz beztroski na twarzy i stanąć tak, bym nie mógł
dłużej się przyglądać.
- Sam jesteś „nic takiego” – uderzyłem go w ramię, co
wywołało głośny krzyk bólu, a nawet lekkie skulenie się.
- Odbiło Ci?
- Przecież to nic takiego, chciałem tylko potraktować cię po
męsku i nagrodzić za dzielność – uśmiechnąłem się z satysfakcją patrząc, jak
sie prostuje. – Jesteś gotów pójść z tym
„niczym” do kliniki?
- Nie! – padła krótka, niegodząca się na sprzeciw odpowiedź.
Już chciałem zaprotestować, kiedy Cholis kontynuował. – Nie mam kredytów na
leczenie. Wszystko przeznaczyłem na ten trening, na wyrwanie się z … .
Spoważniałem. Zapłaciłbym za niego, gdybym miał czym. Sam
nie śpię na pieniądzach. Westchnąłem, nie będąc pewien co zrobić. Nie mogliśmy
tego tak zostawić. Wtedy przypomniałem sobie o doktor Michele z Okręgów.
- Znam pewną klinikę,
gdzie lekarka udziela pomocy medycznej zupełnie za darmo – rzuciłem zadowolony
z siebie.
- Nie! Żaden ludzki lekarz nie będzie mnie dotykać. To co
najmniej uwłaczające! - Pokręciłem głową, przewracając oczami.
- Idiota – mruknąłem ze zrezygnowaniem. – Poczekaj tutaj,
zaraz wracam.
Nie spodziewałem się, że po takim wysiłku na treningu, będę
miał jeszcze tyle sił, by biec. Na szczęście nie miałem daleko. Klinika
znajdowała się zaledwie… Naprawdę niedaleko.
Lekarka, choć niechętnie, oddała mi kilka bandaży, środek odkażający i jałowe gazy. Chciała sama zbadać pacjenta, wypytywała o szczegóły i ogromnie przy tym narzekała. Opuściłem budynek jak najszybciej, nie chcą wdawać się więcej w niepotrzebne dyskusje z jej podrabianym, francuskim akcentem.
Gdy wróciłem do pokoju, Cholis siedział na podłodze łazienki, oparty o ścianę. Krew spływała po nim tworząc coś w rodzaju mglistej kałuży na kafelkach.
Lekarka, choć niechętnie, oddała mi kilka bandaży, środek odkażający i jałowe gazy. Chciała sama zbadać pacjenta, wypytywała o szczegóły i ogromnie przy tym narzekała. Opuściłem budynek jak najszybciej, nie chcą wdawać się więcej w niepotrzebne dyskusje z jej podrabianym, francuskim akcentem.
Gdy wróciłem do pokoju, Cholis siedział na podłodze łazienki, oparty o ścianę. Krew spływała po nim tworząc coś w rodzaju mglistej kałuży na kafelkach.
Rzuciłem się w jego stronę. Był przytomny, ale zniechęcony.
Nie protestował, kiedy przemyłem jego odsłonięte ciało ciepłą wodą. Z jakiegoś
powodu nie przeszkadzało mu, że ja, podobnie jak doktor Michele, jestem człowiekiem.
Błądziłem gąbką po jego nagim, umięśnionym torsie, dokładnie badając przy tym
jego fizjonomię. Był zbudowany tak jak ludzie, choć jego skóra była zupełnie
inna – twarda, zdawać by się mogło, że o wiele grubsza, silniejsza. Klatkę
piersiową pokrywały włosy, które znikały za linią dolnej części kombinezonu.
Nie były jednak takie jak u ludzkich mężczyzn – były miękkie, bardziej
przypominające futro niż włosy. Sam ich dotyk sprawiał, że chciało się w nich
zanurzyć. Z trudem się powstrzymywałem.
Gdy obmyłem plecy i samą ranę, zrosiłem ją dużo ilością
środka odkażającego, który w dużej mierze przypomniał mi jodynę. Na obie strony
rany przyłożyłem gazy, przyklejając je plastrami. Całość obwinąłem przez bark
bandażami. Efekt był niczego sobie, ale zdawałem sobie sprawę, ze będę musiał
zmienić opatrunek co najmniej kilka razy.
Poprosiłem go, by usiadł na muszli toaletowej, kiedy ja będę
wycierał krew. Później pomogę mu dojść do łóżka. Był wyraźnie wyczerpany.
Ponownie chwyciłem za gąbkę, klękając przed ścianą pełną krwi. Miałem nieoparte wrażenie, że fugi już na zawsze będą nosiły ślady rany Batarianina.
Ponownie chwyciłem za gąbkę, klękając przed ścianą pełną krwi. Miałem nieoparte wrażenie, że fugi już na zawsze będą nosiły ślady rany Batarianina.
- Aaron – usłyszałem za sobą głos współlokatora. Wstałem,
odwracając się do niego, by skrzyczeć go za nie wykonanie polecenia. Cholis
pocałował mnie.
Nie walczyłem, pozwoliłem mu na to, poddałem się temu. Nasz
pocałunek stał się niezwykle namiętny. Batarianin pchnął mnie na ścianę,
całując łapczywie, kładąc ręce na moim ciele. Zupełnie jakby nagle znalazł
gdzieś porcję zmagazynowanej energii.
Wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło.
Cholis puścił mnie, nie wypowiadając słowa, po czym
naciągając z powrotem górę kombinezonu, wyszedł z pokoju. Zostałem sam, tkwiąc
w szoku z gąbką pełną krwi w ręce.
Kolejna misja treningowa nie różniła się od poprzednich.
Podzieleni na trzyosobowe grupy, stałe zespoły, mieliśmy odnaleźć zbiega,
ukrywającego się jak zawsze w starym, opuszczonym magazynie.
Zmierzaliśmy do wejścia do pomieszczenia z odciętą elektrycznością. Jak udało nam się ustalić na podstawie kilku schematów, przestępca znajdował się właśnie tam.
Zmierzaliśmy do wejścia do pomieszczenia z odciętą elektrycznością. Jak udało nam się ustalić na podstawie kilku schematów, przestępca znajdował się właśnie tam.
Szedłem ostatni
wpatrując się tępo w plecy Cholisa, unikaliśmy rozmowy o tym, co wydarzyło się
w łazience, a właściwie on to robił, a ja nie chciałem naciskać. Znów był
dawnym sobą. Odzywał się jedynie zapytany, w sposób krótki i bezpośredni.
Czułem się obco we własnym pokoju. Za każdym razem, kiedy chciałem porozmawiać,
Batarianin musiał akurat się zdrzemnąć, załatwić coś ważnego w Okręgach,
przeczytać raporty. Miałem ochotę go uderzyć.
Podczas misji Lizabeth posyłała mi pytające spojrzenia, całe
mnóstwo przeszywających na wskroś, mrożących krew w żyłach spojrzeń. Na
szczęście obecność Cholisa powstrzymywała ją skutecznie od zadawania
niewygodnych pytań na głos. W wolnym czasie unikałem jej jak ognia, stosując
nijako taktykę współlokatora. Zawsze byłem śmiertelnie zajęty. A pomyśleć, że
jeszcze dwa tygodnie temu , zastanawiałem się, czy w naszej grupie nie może być
już gorzej. Było to pytanie retoryczne, a nie prośba o więcej wyzwań. Cóż … .
- Czujesz mrowienie na plecach? – usłyszałem głos kobiety
przede mną. Już miałem się odezwać, kiedy zorientowałem się, że pytanie nie
było skierowane do mnie. Elizabeth zmieniła taktykę.
Batarianin był równie zdziwiony, jak ja, dlatego nie odpowiedział od razu.
Batarianin był równie zdziwiony, jak ja, dlatego nie odpowiedział od razu.
- Nie, a powinienem, człowieku? – zapytał, unosząc brwi.
Zauważyłem, że ani razu nie zwrócił się do Liz po imieniu. Ja posiadałem
ten zaszczyt, choć ostatnio ciężko było
z niego korzystać.
-Aaron próbuje cię zasztyletować wzrokiem – podrapała się po
nosie, jednocześnie się rozglądając.
Zawsze jej tego zazdrościłem – olbrzymiej podzielności uwagi. Cokolwiek robiła,
zawsze miała otoczenie pod kontrolą. – Kradłeś mu kocyk?
Cholis odwrócił głowę spoglądając na nią, nie do końca
rozumiejąc, o czym ona plecie. Gniewnie przewrócił oczami, na nowo podejmując
marsz.
- Zawsze wtrącasz się w sprawy innych – zapytał, lub raczej
stwierdził zdenerwowany.
- Tak – odpowiedziała krótko, zupełnie jakby spodziewała się
tego pytania – Wyczuwam napięcie.
Westchnąłem dając za wygraną. Miałem dość i nie chciałem
pokłócić się z następną osobą, choć mojej aktualnej relacji z Cholisem nie mogę
nazwać następstwem kłótni, bo jej nie było. Westchnąłem ponownie.
- Cicho! – Batarianin
uciszył nas jednym spojrzeniem.
Kiedy umilkliśmy, naszych uszu dotarł dźwięk. Ciche,
rytmiczne postukiwanie. Nasz cel był blisko, ale dlaczego ujawnia gdzie jest?
Czy nie powinien się gdzieś schować, modląc się, byśmy go przeoczyli?
Cholis przyśpieszył, a my prawie biegliśmy za nim, by
nadrobić jego kroki. Złapaliśmy trop. Mijaliśmy szybko kolejne pomieszczenia
magazynu, gnając w stronę odłogu, zupełnie ignorując wszystko inne.
Popełnialiśmy kolejny błąd. Nim się obejrzeliśmy, znaleźliśmy się w kompletnym
mroku. Chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do ciemności.
Mogłem dostrzec zarysy przedmiotów w pomieszczeniu, a właściwie ich brak. Pokój był pusty, poza paroma skrzyniami z logo Armax Arsenal, porozrzucanych, jakby zostawiono je za sobą w pośpiechu. Rozejrzałem się wokoło. Zostałem sam.
Mogłem dostrzec zarysy przedmiotów w pomieszczeniu, a właściwie ich brak. Pokój był pusty, poza paroma skrzyniami z logo Armax Arsenal, porozrzucanych, jakby zostawiono je za sobą w pośpiechu. Rozejrzałem się wokoło. Zostałem sam.
Elizabeth zakradła się na drugą stronę pomieszczenia, nie
włączając nawet latarki, zupełnie jakby widziała w ciemności lub miała szósty
zmysł. Nie zdradzała swojej obecności. Cholis ukrywał się za skrzynią po lewej
stronie, zaglądając do środka. Zdałem sobie sprawę, że jedynie ja nic nie
robię. Odwróciłem wzrok w kierunku wejścia, sprawdzając, czy nie jesteśmy
śledzeni. Biegliśmy tutaj właściwie na oślep, z łatwością mogąc wpaść w
zasadzkę. Było czysto. Walcząc z przemożną chęcią zapalenia latarki ruszyłem
przed siebie, czując się niczym wielkie zwierzę w sklepie z porcelaną.
Coś było nie tak. Po ciele przebiegły mnie ciarki.
Szedłem śladami zagłębiającej się w mrok, Lizbeth.
Pomieszczenie było większe niż mogłoby się wydawać. Ostrożnie stawiałem każdy
krok, uważając, by nie kopnąć do walających się po podłodze puszek, butelek i
plastikowych kubków. Nagle, w ułamku sekundy, niepełnego oddechu, pomieszczenie
wypełniło się jaskrawym światłem jarzeniówek, rażąc nasze oczy. Oślepiając nas
na moment. Chwilę później rozległy się pierwszy strzały. Eli obrywała. Mrużąc
oczy widziałem tylko niebieskie rozbłyski jej tarcz.
"Kradłeś mu kocyk?"- myślałem, że padnę jak to przeczytałem :P Oprócz tego co napisałem w wiadomości fajnie, ale nie użyłeś tej krwi o którą tak prosiłeś ;)
OdpowiedzUsuńHaha :)
UsuńUżyłem, użyłem, ale z Ciebie czytelnik :P Zacytuję Ci, byś mógł się ukorzyć. "(...)ukazując ciemno brązową, prawie czarną, cieknącą plamę tuż obok prawej łopatki."